„Zobaczyć Neapol i umrzeć”, powiedział Goethe, wcale nie mając na myśli tego, że jest taki piękny.

Neapol, jako ciasno zabudowane miasto portowe, do którego przypływało wielu cudzoziemców, był siedliskiem chorób. Zarazy wybuchały w mieście regularnie, a najlepsza, tzn. najskuteczniejsza była ta z 1656 r. (dżumy), która praktycznie wybiła ludność miasta i musiało się ono długo odradzać.
W Neapolu jest ciasno, brudno i umiarkowanie przyjemnie. Wiem co mówię, byłem tam na prezentacji Pandy III, podczas której przemawiał jeszcze Sergio Marchionne. To on zainspirował mnie do noszenia sweterka na każdą okazję. Jazda po Neapolu jest horrorem dla kierowców z północy Europy, ponieważ panuje tam totalny chaos. Tzn. wszyscy się jakoś wpuszczają, ale poszanowanie przepisów jest zerowe, zarówno tych dotyczących pierwszeństwa, jak i parkowania. Efektem są nieustające stłuczki i obcierki, kolizje większe i mniejsze, które neapolitańczycy przeważnie olewają i rozjeżdżają się w swoje strony. Nie ma sensu czegokolwiek naprawiać, bo przecież i tak za tydzień rozbije się znowu.
Zapraszam na miks
Autorem zdjęć jest Maciej Dubiel z fanpage Ja się nie znam.
































No i teraz nieuchronnie pojawia się pytanie: czy neapolitańczycy czynią słusznie, nie przejmując się w ogóle wizualną stroną swoich samochodów, czy wręcz przeciwnie, jest to głupie i niebiezpieczne, a auta powinny być w dobrym stanie. Nie mówię o człowieku jeżdżącym bez przednich lamp i zderzaka, to raczej jednostkowy przypadek, chodzi mi o te wgniecenia i zarysowania. Czy należy się nimi martwić i lakierować każdą ryskę, czy sposobem neapolitańskim mieć na wszystko wyłożone?
Pozostałe miksy: