Byłem przez kilka dni w Belgradzie i zamiast robić zdjęcia zabytkom i widoczkom, fotografowałem graty. No dobrze, znajdzie się też kilka zdjęć niesamowitych bloków. Oto Serbia i miks, czyli Srpski miks!
Dobar dan! Niedawno wróciłem z krótkiego urlopu, który spędziłem w serbskiej stolicy, czyli w Belgradzie. Wybrałem się też na jednodniową wycieczkę do Nowego Sadu, który jest drugim co do wielkości miastem w tym kraju.
Jak było? Wspaniale. Belgrad to piękne miasto, które spodoba się i miłośnikom „klasycznych” zabytków w rodzaju pięknych pałaców i kamienic wyglądających jak w Paryżu, jak i tym, którzy wolą zwiedzać betonowe bloki z czasów socjalistycznego modernizmu. Do tego wszystkiego, jest tam po prostu przyjemnie. To kraina pysznego jedzenia, miłych ludzi, uroczych knajpek i życia nocnego, które w najlepsze tętni nawet w środku tygodnia. No i Serbowie lubią psy i wszędzie z nimi chodzą. Ja też lubię, więc się cieszyłem.
Podróż do Belgradu może wzbudzić nostalgię
Nostalgicznie robi się już po postawieniu pierwszego kroku w hali belgradzkiego lotniska. W nozdrza uderza zapach, który może sam w sobie nie jest specjalnie przyjemny, ale budzi we mnie skojarzenia z dzieciństwem. Tak pachniał świat kilkanaście lat temu i dawniej. Czym dokładnie? Przede wszystkim… papierosami. W porcie lotniczym im. Nikoli Tesli pali się w opuszczonej kawiarni, która nie jest niczym oddzielona od reszty terminala. Nikt tu się nie bawi w żadne szklane boksy dla palaczy. I choć nie znoszę smaku papierosów i nigdy nie paliłem, belgradzka powitalna mikstura zapachowa sprawiła, że trochę się uśmiechnąłem.
Skojarzeń z „dawnym światem” jest więcej. W kawiarniach ludzie rzadziej wgapiają się w telefony, a częściej czytają papierowe gazety. Na chodnikach widać jeszcze budki telefoniczne. Na parterach kamienic są knajpki, kawiarnie i sklepy z „mydłem i powidłem”, a nie banki. Po ulicach jeżdżą – oprócz polskich Solarisów – stare, wysokopodłogowe autobusy.
To oczywiście nie jest dobre ani dla środowiska ani dla pasażerów z problemami z poruszaniem się, ale pozwoliło mi przypomnieć sobie czasy, gdy dojeżdżałem do szkoły Ikarusami. Stanąłem jedną nogą na obrotowej platformie wewnątrz przegubu, a drugą na „stałym lądzie” i przez chwilę znowu miałem 10 lat. Aż zacząłem się stresować kartkówką z przyrody.
Ale czy Serbia jest ciekawa pod względem motoryzacyjnym?
„Tak średnio bym powiedział” – cytując klasyka. Zarówno Belgrad, jak i Nowy Sad nie zaskakują pod kątem gratów albo endemicznych samochodów, których nie widuje się w Polsce. Ale to oczywiście nie znaczy, że nie zrobiłem masy zdjęć i nie zanotowałem paru spostrzeżeń. Zacznijmy od tego, co widać na belgradzkiej ulicy.
Samochody w Belgradzie są trochę starsze niż w Warszawie
Zarówno Belgrad, jak i Warszawa, są stolicami europejskich państw. Mają też zbliżoną liczbę ludności. Ale według danych z 2018 roku, serbskie PKB na mieszkańca było ponad dwukrotnie niższe niż polskie. Nie jest tak, że na ulicach Belgradu albo Nowego Sadu jest biednie. Ale tamtejszy park maszynowy jest starszy. Jeździ więcej aut z początku XXI wieku i jest zdecydowanie mniej typowych dla Warszawy nowych „korpowozow” w rodzaju Passatów, Superbów czy Volvo XC60. Auta premium zdarzają się dość rzadko. Co ciekawe, jest mało SUV-ów, niezależnie od wartości wozu. Serb woli kupić np. Citroena C5 zamiast Toyoty RAV4 za podobną sumę.
Na tle Belgradu, Warszawa wydaje się też Dubajem, jeśli chodzi o ilość drogich aut. U nas Mercedes klasy S, Porsche Cayenne czy BMW X6 to auta niemal równie powszechne, co Opel Astra. Tam jest ich niewiele. Przez cały pobyt widziałem tylko jeden naprawdę egzotyczny samochód. Był to McLaren 570S, ale na niemieckich rejestracjach.
Popularne na serbskich ulicach są Fiaty. Jeździ naprawdę dużo Multipli, a przebój w korporacjach taxi stanowi Croma. Z tego miejsca pozdrawiam miłego i skorego do negocjacji ceny taksówkarza, który wiózł mnie takim autem z lotniska i ciekawie opowiadał o historii miasta. A temu, który trzy dni później skasował mnie trzy razy za dużo podczas jazdy na dworzec autobusowy, życzę niekończącej się fali awarii elektroniki w jego Renault Espace. Oby radio samo mu się pogłaśniało, a nawiew przestawał działać.
Jak jeżdżą Serbowie?
Nie prowadziłem w Serbii samochodu, ale z pozycji pieszego albo pasażera autobusu/taksówki też można sporo zauważyć. Mam wrażenie, że pod względem stylu i kultury jazdy, wycieczka do Serbii też jest podróżą w przeszłość. Niestety, tutaj nostalgii nie będzie.
Serbowie dużo trąbią, ale nie jest to trąbienie w stylu wschodnio-południowym, oznaczające „Uwaga, jadę”, „Cześć!”, „Spójrz tu!” czy cokolwiek innego, na przykład „Nudzi mi się”. To trąbienie takie, jak w Polsce: oznaczające mniej więcej „Ty $%@&, zaraz cię $@%&”. Gdy jechałem taksówką, kierowca ustawił się na prawym pasie. Świeciła się zielona strzałka, ale z tego pasa można było też jechać prosto. Człowiek za nami uznał to za niewybaczalny grzech. Trąbił i machał rękami przez cały czas, dopóki nie zapaliło się zielone.
Jeśli chodzi o wpuszczanie innych podczas zmiany pasa czy wyjazdu z podporządkowanej, mam wrażenie, że Polacy też są już trochę dalej na drogowej drabince ewolucji. Największa różnica dotyczy jednak parkowania.
Serbowie kochają parkować na chodnikach
Nie, nie chodzi o stawanie na chodniku dwoma kołami. Samochód zajmujący calutką przestrzeń dla pieszych jest w Belgradzie czymś zupełnie normalnym. Tamtejsi kierowcy najwyraźniej zupełnie nie przejmują się tym, że piesi będą musieli wejść na jezdnię czy trawnik, a matka z wózkiem albo osoba niepełnosprawna będzie musiała nauczyć się latać. Ciekawe, czy istnieją w Serbii grupy facebookowe typu „Święte krowy belgradzkie”, czy takie parkowanie jest na tyle powszechne, że nikogo nie oburza.
No dobrze, czas na porcję zdjęć. Polecam Belgrad każdemu. Może oprócz red. Baryckiego, bo dostanie zawału na widok tego parkowania.
Aha, jeszcze jedno…
O co chodzi z brakiem Yugo Koral w miksie? Już tłumaczę. Yugo jest tam nadal spotykanym samochodem. Nie jest może popularne, ale się je widuje, zwłaszcza poza centrum Belgradu. Za każdym razem, gdy jakieś mnie mijało, nie robiłem mu zdjęcia, tłumacząc sobie, że „na pewno jeszcze zdążę”. Dobrze wiecie, co się stało. Nie zdążyłem. Ale przecież i tak wiecie, jak wygląda Yugo, prawda?