Nie wszystkie nazwy samochodów są udane. Niektóre nawet po 30 latach od debiutu wciąż sprawiają problemy, a inne bawią i przekreślają szanse na rynkowy sukces. Sprawdźmy, kto powinien wyrzucić swój dział marketingu.

Wyczytałem właśnie, że Ford prawie nazwał model Escape - u nas znany jako Kuga - naprawdę beznadziejnie. Na początku XXI wieku jednemu z najważniejszych ludzi w dziale marketingu marki, Leo V. Williamsowi III (gość nazywa się, jakby pół koncernu do niego należało) zależało, by nazwać nowy, niezbyt duży model z „Ex” na początku. Miał mocne argumenty, bo to on wymyślił nazwę Expedition - i okazała się sukcesem. Chciał więc podążać tą samą drogą - by nowe auto pasowało pod tym kątem do wspomnianego modelu i do Explorera. Ale wcześniej już ktoś wymyślił „Escape”. To by było za proste.
Na rynek prawie trafił więc Ford Excape
„Ex” miało sprawić, że nazwa była bardziej młodzieżowa i trafiająca do fanów coraz popularniejszego wówczas hip-hopu. Tyle że Excape nazywałby się, jak literówka. Ludzie pisaliby tę nazwę źle, mylili się i robili wielkie oczy, gdy ktoś tłumaczyłby im, jak samochód nazywa się naprawdę. To tak, jakby ktoś miał na imię Priotr, a nie Piotr. Bezsensowne utrudnienie życia na każdym kroku (przepraszam, jeśli czytają nas Priotrowie).

Ford uniknął więc nazewniczej porażki. Ktoś w odpowiednim momencie postawił się panu Williamsowi III, a on przyjął jego argumenty. Na rynek wszedł Ford Escape i klienci nie uciekali ani na jego widok, ani na dźwięk jego nazwy.
Ta historia sprawiła, że pomyślałem o innych kiepskich nazwach
Nie każda marka uniknęła nieszczęśliwych „imion” dla swoich produktów. Moim zdaniem, jeśli po latach ludzie wciąż mylą się w pisowni tej czy innej nazwy, to znaczy, że jest ona do niczego i przekombinowana.
Przykłady? Proszę bardzo: Porsche Boxster (nawet mechanicy piszą „Boxer”), Citroen Xsara (czemu tu jest „s” po „x”, a w nazwie Xantia już nie ma?), Nissan Qashqai, a także marka Chery - przecież logicznie jest pisać Cherry, jak wiśnia po angielsku.
Są też przekombinowane: na przykład Toyota bZ4X. Kto pamięta, które litery trzeba pisać wielkie, a które małe? Po co tak utrudniać ludziom życie? PiSaNiE W tAkI SpOsÓb było modne na Gadu-Gadu jakieś 25 lat temu. Osobną kategorią był też Mercedes G 4x4 do potęgi (nie mam tego tutaj nawet jak napisać). Dobrze, że nie jest zbyt popularny i nie trzeba walczyć z literami zbyt często.
Kia kiedyś nazywała się cee’d (ale potem poprawili błąd i uprościli całość). Teraz problemy sprawia rynkowa nowość, czyli Jaecoo (jak to czytać? Jajko?). Również nazwę marki JAC czyta się inaczej niż mogłoby się wydawać - i w ogóle nowe marki chińskie są niewysychającym źródłem nazw zawiłych, dziwnych, pretensjonalnych, albo takich, które brzmią zbyt technicznie, jak kod modelowy pralki.

Zazwyczaj jeśli marka musi wysyłać jakieś specjalne instrukcje dotyczące tego, jak wymawiać swoją nazwę, to znaczy, że dział marketingu, który ją wymyślił, nadaje się do zwolnienia.
Jeszcze inną historią są nazwy, które fatalnie brzmią na jednym rynku: jak słynne Pajero, Toyota MR2 (przeczytajcie to szybko po francusku) albo Kia Cerato, która w Polsce zyskała jeszcze jeden powód, by nie stać się przebojem. Chociaż - z drugiej strony - doceniam wysiłki tych, którzy starają się wymyślić ciekawe nazwy. To normalne, że czasami się nie udaje. Lepsze to niż kolejny model z numerem 3 albo 5 na klapie. Co za nudy.







































