Premier Hiszpanii jechał SsangYongiem Rextonem. Powstaje pytanie
A co nas to obchodzi? Samochód premiera Hiszpanii, Pedro Sancheza został obrzucony kamieniami. Podobno to bardzo ciekawe, jakiej marki było to auto. No właśnie, że nie.
Hiszpania doświadczyła potwornej w skutkach powodzi. Liczbę ofiar podaje się w setkach, a obrazki z porwanymi przez wodę, płynącymi ulicami aut sprawiały wrażenie absurdalnych, wręcz niemożliwych. Hiszpańskie władze znalazły się w ogniu krytyki, gdyż miały zareagować zbyt późno. Dlatego hiszpański król, który przybył w miejsca dotknięte kataklizmem, został obrzucony błotem, a samochód premiera kraju obrzucono kamieniami. Dość interesujące jest, że nawet w obliczu tak olbrzymiej tragedii, ciągle kogoś obchodzi, jakim samochodem jechał premier.
Premier Hiszpanii jechał SsangYongiem Rextonem.
Auto po wydostaniu się ze zdenerwowanego tłumu nie prezentowało się dobrze. Powybijane szyby mają być smutnym dowodem, że mieszkańcy rządowe działania ocenili źle. Od razu pojawiły się głosy, że zdjęcie pojazdu z rozbitymi szybami jest nieprawdziwe. Prawdą jest, że w samochód uderzano, ale skutek nie jest znany. Tym samochodem był Ssangyong Rexton.
Dość nietypowy wybór auta nie umknął uwadze obserwatorów tych wydarzeń. To, czym jechał akurat wtedy premier, jest kompletnie bez znaczenia. Może wybrano takie auto, bo akurat nim dało się wjechać na zniszczone tereny. Albo zaprosiły go do niego władze lokalne, a może jedno i drugie. Premier nie porusza się nim na co dzień i jego obecność w Rextonie jest raczej mocno przypadkowa. Nieprzypadkowe jest zainteresowanie tłumu.
Wybór marki samochodu, to deklaracja polityczna
W tym wypadku, tak na 99 proc., wybór marki nic nie znaczy. Stał Rexton, to wsiadł do Rextona. Gdyby w trakcie oficjalnej wizyty państwowej hiszpański premier wykorzystał takie auto, to byłoby to już pole do interpretacji. Wprawdzie da się znaleźć wypowiedzi Pedro Sancheza, w którym chwali azjatycką motoryzację, konkretnie to chińską, ale związku z Rextonem to nie ma. SsangYong, który nie może się zdecydować, czy przypadkiem nie chce się nazywać KG Mobility, to marka koreańska, południowokoreańska, dla ścisłości. Nikt się tu do żadnego sekretnego wsparcia dla koreańskiej motoryzacji nie dokopie, ani szczególnego uznania hiszpańskich władz dla tego SUV-a. Wzbudził zainteresowanie, bo wybór auta przez polityka, to najczęściej manifestacja poparcia.
Ssangyong Rexton:
Czołowy niemiecki polityk nie może wybrać francuskiego samochodu na swoją limuzynę. Angela Merkel wsiadająca każdego dnia do DS9, mogłaby śmiało porzucić myśl o kontynuowaniu politycznej kariery. Można wspierać Nord Stream 2, ale nie jeździć samochodem na literę "f", gdy pod nosem tylu niemieckich producentów segmentu premium. Tego by jej nie wybaczono.
Francuski prezydent, Emanuel Macron zaprezentował się w modelu DS7 Crossback. W roli prezydenckiej limuzyny wystąpił SUV — trochę dziwnie, ale alternatywa była nie do przyjęcia. Znacznie lepiej nadający się do tej roli DS9 nie mógł wystąpić w takiej roli, bo produkowany jest w Chinach. Byłaby to dość niewybaczalna wtopa. DS7 Crossback powstaje również we Francji, więc to bezpieczniejszy ląd.
Brytyjski premier otrzymał ciosy za jeżdżenie Lexusem. Tłumaczył się, że wybrał oszczędny i ekologiczny napęd hybrydowy, ale to niezbyt pomogło. Ważne, że to japońskie auto, a powinien prezentować się wyłącznie w czymś brytyjskim, jak Jaguar, z czym obecne władze miałyby już spory kłopot.
Politycy powinni jeździć busem.
Wybór samochodu to deklaracja polityczna, o czym politycy zapominają. Obchodzić nas za wiele to nie powinno, ale widać jesteśmy ułomnej psychicznej konstrukcji. Marka w wyborze rządowych pojazdów nie powinna mieć żadnego znaczenia, rodzaj nadwozia też nie.
Pomijając skrajne przypadki, jak pojazdy, które właściwe służby muszą ochraniać i nimi się poruszać, to jedynym kryterium wyboru auta dla polityka powinna być cena. Jeśli nie przejeżdża nim ponad 40 tys. km rocznie, to praktycznie nie istnieją żadne rozsądne kryteria, które można wpisać w warunki zamówienia. Równik dookoła da się bez większego bólu objechać kompaktowym samochodem. Że niby w takim aucie nie da się pracować? Do rozmów telefonicznych i wrzucania postów na media społecznościowe nie potrzeba stolika pod laptop. A jeśli przypadkiem trzeba, to nie ma lepszego auta niż bus.
Tymczasem polityk, czy urzędnik któregoś tam szczebla, od razu z automatu widzi się w sedanie, szumnie nazywanym limuzyną. Wyboru takiego auta nie da się nawet uzasadnić potrzebą zyskania miejsca na nogi, bo w busie zawsze będzie go więcej. Poza tym polityk ma takie same nogi jak my, a my z powodzeniem mieścimy je również w innych samochodach.
Jeden polski bus narodowy mógłby pełnić rolę urzędowego pojazdu w każdej gminie. Kompletnie bez prestiżu i maksymalnie użytecznie. Samochód to łopata do przerzucania kilometrów, nikogo nie powinno obchodzić, gdzie ją wyprodukowano. A nawet w obliczu kataklizmu, jest to temat.