Tyle zapłacisz za najtańsze samochody spalinowe na rynku. Nie zapomnij dopłacić za klimatyzację
61 300 zł: oto, ile w listopadzie 2025 roku kosztuje najtańszy samochód spalinowy dostępny na polskim rynku. Wybór w segmencie budżetowym robi się coraz mniejszy, ale wciąż można trochę powybrzydzać.

Jeszcze kilka lat temu to brzmiało jak wytwór nie do końca zdrowej wyobraźni, ale dziś jest już rzeczywistością: najtańszy nowy samochód na rynku jest modelem elektrycznym. Dzieje się tak jednak za sprawą dopłat z programu „NaszEauto”. Po otrzymaniu 35 tysięcy „bonusu” cena najtańszej (biednej jak albański mnich) Dacii Spring spada zaledwie do 39 900 zł. To kwota, za którą kiedyś wyjeżdżało się z salonu Lanosem. Spring, mimo wszystko, jest od niego odrobinę nowocześniejszy.
Tyle że pieniądze na dopłaty się zaraz skończą
Wtedy - o ile producenci nie wymyślą jakichś niesamowitych rabatów - sytuacja wróci do normy. Najtańsze auta znowu będą spalinowe, choć bez wielkich różnic. Bazowy Spring kosztuje bez dopłat mniej niż 80 tysięcy.
Sprawdźmy więc, jakie są najtańsze samochody spalinowe dostępne teraz - pod koniec 2025 roku - w Polsce. Przy okazji można się uśmiechnąć i zwrócić uwagę na to, że kiedyś Polacy kupowali głównie takie auta (Seicento, Matiz, Atos…), a teraz stanowią one raczej egzotykę. Na tyle, że wcale nie jestem pewien, że dealerzy ochoczo sprzedadzą wam wozy w bazowych specyfikacjach. Zwykle zresztą nieszczególnie się to opłaca, bo lepiej trochę dorzucić, żyć przyjemniej z kilkoma dodatkowymi gadżetami, a potem sprzedać auto łatwiej i drożej.
Przejdźmy do rzeczy. Najtańsza jest Dacia Sandero

Kosztuje 61 300 zł. Ma silnik 1.0 TCe o mocy 90 KM i osiąga 100 km/h w 12,2 s. Uwaga: najtańsze Sandero nie ma klimatyzacji, co sprawia, że klient na taki wóz musi się raczej związać z nim do końca życia (i narobi potem jeszcze problemu spadkobiercom). Szanse na korzystną (albo jakąkolwiek) odsprzedaż są minimalne. Do najtańszej wersji klimy dodać się nie da. Trzeba (i warto) dopłacić do odmiany Expression, kosztującej 65 300 zł. Różnica w cenie jest nieduża, a oprócz klimy dostajemy jeszcze m.in. lakierowane klamki i lusterka, ładniejsze koła (choć wciąż stalowe) i elektrycznie regulowane lusterka. Co ciekawe, nawet bazowe Sandero ma czujniki cofania. Trzeba nienawidzić swoich pracowników lub samego siebie, by wybrać wersję tańszą.
Potem: Fiat Pandina za 63 600 zł

W gamie Fiata można się trochę pogubić: nie ma już Pandy, jest za to Grande Panda. Pojawiła się też Pandina, ale to nie jest nowy model, tylko właśnie stara Panda. Auto zostało to samo, ale ma świeżą nazwę. Mówimy więc o konstrukcji sprzed 14 lat, ale nabywcy aut najtańszych niekoniecznie gonią za nowinkami. Zwłaszcza że Panda… to znaczy, Pandina, jest udana. Włosi wciąż chętnie rysują zderzaki takich aut na wąskich uliczkach swoich zabytkowych miast. Na pokładzie: litrowy, 70-konny silnik z układem mild hybrid, a do tego klimatyzacja manualna i czujniki cofania. Nie ma za to radia, a jedynie przygotowanie do jego montażu (czyli okablowanie, antena i dwa głośniki). Można odpocząć od ekranów.
Toyota Aygo X za 63 900 zł

Jeśli można mieć Toyotę za cenę Fiata i Dacii, to raczej domyślam się, co wybiorą polscy klienci. Uwaga: takie Aygo X, czyli z silnikiem spalinowym bez hybrydy i sprzed liftingu, ucieka już z rynku. To oznacza, że mówimy o wyprzedaży tego, co zostało. Cena jest jednak kusząca. Dostajemy za to litrowy motor o mocy 72 KM i bogate wyposażenie: nie tylko kamerę cofania i klimatyzację, ale i tempomat adaptacyjny i aż 17-calowe koła… choć z kołpakami. Za 68 900 zł można kupić wersję z CVT. Nie będzie szybka, ale nie trzeba w korkach wciskać sprzęgła. To najtańszy na rynku - oprócz elektryków z dopłatami - sposób na wybawienie się od tego obowiązku.
Citroen C3 za 69 900 zł

Francuski wóz ma na pewno najwygodniejsze zawieszenie w całym tym zestawieniu - i dla niektórych klientów to może być już wystarczający argument. Rozumiem to. C3 w standardzie ma całkiem pokaźne stadko koni (aż sto) i motor 1.2. Do tego m.in. klimatyzacja i czujniki cofania. Trochę niedoceniana (a dobrze wyceniona) propozycja.
Suzuki Swift za 69 900 zł

To właściwie miejsce „ex aequo” - tyle że C3 kosztuje tyle normalnie, w standardowym cenniku, a Swift na wyprzedaży. Jego cena standardowa to 82 100 zł. Za niecałe siedem dych dostajemy wóz z motorem 1.2 mild hybrid. Rozwija 83 KM. Czego nie ma? W wersji o dumnej nazwie Premium brakuje np. regulacji wysokości fotela kierowcy, a kierownica nie jest obita skórą. Są: klimatyzacja, czujniki cofania i kamera cofania. To niewielki, ale jednak wóz segmentu B, więc można się spodziewać, że będzie trochę „poważniejszy” np. od Pandiny czy Aygo X. W cenie: dość nietypowy, ale urokliwy, japoński klimat. Uwaga za kilka lat na egzemplarze używane z Warszawy i okolic. Mogą mieć przeszłość jako wozy do nauki jazdy.
Kia Picanto za 72 000 zł

68 KM, litrowy motor, pięciobiegowa skrzynia ręczna: oto Kia Picanto w skrócie. Do tego czujniki cofania i kamera, klimatyzacja manualna i skórzana kierownica, a także elektryczne szyby z przodu i z tyłu. Koreański wóz niedawno przeszedł lifting i nie jestem pewien, czy widziałem na ulicy choć jeden egzemplarz z nowym przodem. Za 3500 zł więcej można kupić Picanto z automatem. To pięciobiegowa skrzynia zautomatyzowana, więc nie będzie ani szybka ani płynna w działaniu: ale nie jest CVT, jak w Toyocie. Sam nie wiem, co gorsze.
MG3 za 73 500 zł

Aż 115 KM i duża pojemność 1.5, a do tego klimatyzacja, nawigacja i kamera cofania. Oto pierwsza w tym zestawieniu propozycja chińska. Jak widać, marki z Państwa Środka nie oferują wcale najtańszego auta na rynku, ale gdy „dobrniemy” już do ceny MG, okazuje się, że połączenie mocy i wielkości auta (ponad 4,1 metra - podobnie duże jest Sandero, odrobine krótsze C3, reszta to samochody znacznie mniejsze) wychodzi korzystnie. Tyle że EuroNCAP radzi wstrzymać się z zakupem MG3 do czasu wyjaśnienia wpadki z mocowaniem fotela kierowcy, która ujawniła się podczas niedawnych testów.
Co jeszcze można kupić tanio?
Za 72 300 zł - czyli taniej niż w przypadku MG3 - da się wyjechać z salonu Hyundaiem i10. Też ma motor 1.0, jak w spokrewnionej technicznie Kii, ale osiąga 63 zamiast 68 KM.

Tyle samo kosztuje Fiat Grande Panda ze 100-konnym silnikiem benzynowym. Nie ma nawet kołpaków, ale… całkiem nieźle wygląda. Styl retro za tę cenę ma swój urok (takie skromne lata 80., w sam raz do włoskiego miasta). A może tylko mnie się to podoba?

73 450 zł trzeba wyjąć z konta, by wyjechać najtańszą Skodą Fabią z 80-konnym 1.0 MPI. Jest ponura i można narazić się na to, że ludzie będą do niej wsiadać, myśląc, że to Uber: ale jednocześnie Fabia jest dość komfortowa i przestronna.

Za 74 900 zł można w promocji zdecydować się na samochód BAIC 3, czyli prawdopodobnie najtańszego SUV-a na rynku (chyba że ktoś uzna, że Aygo X jest już wystarczająco „uterenowione” i zalicza się do tego segmentu. Podpowiem: nie). Poza tym, za 77 300 zł można wyjechać z salonu Seatem Ibizą (ten sam silnik, co w Fabii, ale trochę weselszy klimat). Nie ma już na rynku - a szkoda - Volkswagena Up’a ani Skody Citigo.
Podsumowując... ręka mocno by mi drżała przed podpisaniem umowy zamówienia auta z tej półki cenowej. Za 70-80 tysięcy można mieć już naprawdę przyzwoite - i wciąż młode - auto kompaktowe z drugiej ręki, albo po prostu segment B, ale trochę mocniejszy i lepiej wyposażony. Co nie zmienia faktu, że moment wyjeżdżania nowym samochodem z salonu jest przyjemny. Nawet gdy to „tylko” Pandina albo Swift czy Aygo X, a nawet Sandero. Niektóre z nich spędzą potem życie, stojąc głównie pod blokiem i czekając na emeryta, który raz w tygodniu wybierze się do kościoła. Inne będą miały mniej szczęścia i od razu trafią do ciężkiej roboty, wożąc kebab. Ale te pierwsze pewnie też potem to czeka.







































