Od wczoraj moi ideologiczni nieprzyjaciele z Miasto Jest Nasze nagabują mnie, żebym skomentował ich nową propozycję dotyczącą zmian w prawie o ruchu drogowym. No skoro muszę...
Na początek zapoznajmy się z tabelką, którą na swoim fanpage zamieściło MJN. Jest przerażająca! Ale przerażenie nie wynika z jej przekazu, tylko z tego jak kreatywnie udało się podejść do statystyki.
Od początku: w 2018 r. 67,5% wypadków z udziałem pieszych było z winy kierowców. Czyli struktura winy jest ważna? Nie to, żeby wypadki się nie zdarzały, tylko żeby KIEROWCY BYLI WINNI W 100%? No dobra, to ten punkt mamy omówiony.
Tabelka MJN bazuje na raporcie Krajowej Rady Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego, który możemy pobrać sobie tutaj.
Wyciągnięto z niego dane w sposób nadzwyczaj wybiórczy, rzekłbym wręcz że propagandowy. Jeśli przeczytamy cały, jawi nam się zupełnie inny obraz sytuacji. Pominięto na przykład niewygodny fakt, że ankietowani kierowcy w zdecydowanej większości są świadomi zasad jakie powinno stosować przed przejściem dla pieszych w sytuacji, gdy pieszy jest przed lub już na przejściu dla pieszych (ponad 90% deklaruje obowiązek ustąpienia pierwszeństwa).
Podobnie z fragmentem o tym, że 76% kierowców za główny problem na przejściach dla pieszych uważa nieprawidłowe zachowania pieszych. Nie dodano, że 52% zaznaczyło także odpowiedź „nieprawidłowe zachowania kierowców”. Nie zwrócono uwagi że 72% kierowców uważa, że powinno się położyć większy nacisk na egzekwowanie przepisu: „Kierujący pojazdem zbliżający się do przejścia dla pieszych jest obowiązany zmniejszyć prędkość, tak aby nie narazić na niebezpieczeństwo pieszych znajdujących się w tych miejscach lub na nie wchodzących.
Mamy też ciekawe statystyki na temat zachowań pieszych: 7% weszło na czerwonym, 8% poza zebrą, 0,4% dokonało wtargnięcia, a 6% używało telefonu. To razem 21,4% pieszych z niebezpiecznymi zachowaniami. W takim razie skąd wzięło się aż 32,5% wypadków z udziałem pieszych spowodowanych przez samych pieszych?
Po prostu statystyką udowodnić można wszystko
Ostatnio napisałem tekst o tym, że w gminie Jaktorów jest więcej ciągników siodłowych niż mieszkańców. Aktywiści uwielbiają posługiwać się tym wskaźnikiem, tj. liczbą pojazdów na 1000 mieszkańców. Tym sposobem kierowcy są jednocześnie większością i mniejszością, bo większość podróży w mieście odbywa się komunikacją miejską. Każdą daną statystyczną można odpowiednio przedstawić, żeby nagiąć ją do swojej ideologicznej tezy. Dlatego też wartość merytoryczna tej tabelki jest zerowa. Liczy się tylko jedna twarda dana: liczba ofiar wypadków drogowych wśród pieszych. A ta spada co roku, z wyjątkiem stagnacji z lat 2016-17. W 2018 r. znów nastąpił znaczny spadek. W stosunku do 2008 r., kiedy na drogach zginęło ponad 1800 pieszych, w 2018 r. ta liczba spadła o 58% – do 803 ofiar. Więc skoro jest coraz lepiej, to o co chodzi?
Czego chcą PIESZOPOLAKI?
Skoro temat tabelki i jej luźnych związków z rzeczywistością mamy już za sobą, możemy przejść do punktu drugiego: do postulatów.
Pierwszeństwo dla pieszych – aby, tak jak w państwach zachodniej Europy, pierwszeństwo miał pieszy mający zamiar wejść na przejście, a nie, tak jak jest obecnie, tylko znajdujący się na przejściu.
O tym już pisałem. A proszę bardzo. Wszystko jedno. To nie zmniejszy liczby wypadków, jedynie zmieni strukturę winy w tym kierunku, że za 100% zdarzeń odpowiedzialny będzie kierowca, nawet jeśli pieszy wbiegnie w ciemnościach zza samochodu. Ale jak dla mnie można wprowadzać, bo taka zmiana niczego nie wniesie, zwłaszcza w krótkiej perspektywie czasowej. Zresztą sądy już ją stosują – o tym także pisałem.
Obniżenie limitów prędkości – 50 km/h w obszarze zabudowanym (piesi w nocy nie są bardziej odporni na wypadki).
Ale chodzi ich mniej. Choć oczywiście też się zgadzam co do tego postulatu, w sumie też bez różnicy. Nie ma problemu, wprowadzajmy.
Podwyższenie mandatów za wykroczenia drogowe, plus ich stała waloryzacja oraz powiązanie stawki OC z liczbą i rodzajem wykroczeń – od 1997 roku maksymalny mandat wynosi 500 zł (wtedy średnia pensja wynosiła 1100 zł, a teraz to ponad 5000 zł).
Powiązanie wysokości stawki OC z liczbą i rodzajem wykroczeń to akurat bardzo dobry pomysł. Oczywiście trzeba wprowadzić go z pewną ostrożnością, bo mandat za jazdę 92 na 50 w zabudowanym to inny kaliber wykroczenia niż parkowanie w nieprawidłowym miejscu. Podwyższenie mandatów – moim zdaniem bez sensu i bez potrzeby, ale też w sumie się zgadzam. Inna rzecz, że MJN używa argumentu o średniej pensji wynoszącej 5000 zł, ale te same lewicowe środowiska zwalczają tę daną statystyczną, domagając się zamiast tego stosowania mediany wynagrodzeń, która w polskich warunkach jest bliższa 2,8-3 tys. zł. Ale gdybym miał odpowiedzieć, czy zgadzam się z tym punktem – tak.
Prawdziwa egzekucja przepisów – wzrost liczby działających fotoradarów do co najmniej 2000 (teraz jest ich zaledwie ponad 400), co najmniej 300 odcinkowych pomiarów prędkości oraz odholowywanie nielegalnie zaparkowanych pojazdów w miastach.
Ktoś miał problem ze sformułowaniem zdania, bo „prawdziwa egzekucja przepisów” ma się nijak do wzrostu liczby fotoradarów i odcinkowych pomiarów prędkości. Jedna rzecz nie wynika z drugiej, więc ten myślnik tutaj słabo się klei. Chyba że chodziło o zawarcie dwóch postulatów w jednym punkcie, to wtedy też mogę się w sumie zgodzić. Uważałbym z odholowywaniem nielegalnie zaparkowanych pojazdów w miastach, może jakieś kursy dla kierowców holowników, żeby nie uszkadzali samochodów.
Jak widać, postulaty są względnie słuszne.
Jest tylko jeden mały problem
Członkowie mojego ulubionego stowarzyszenia używają słowa „samochodziarze”. Problem w tym, że „samochodziarze” – jeśli traktować to słowo dosłownie – stanowią jakiś promil społeczeństwa. To ci, którzy te samochody kolekcjonują, albo restaurują, albo się nimi ścigają. Ich opinia jest nieistotna. Samochodziarzami nie są natomiast ci, którzy jadą rano nimi do pracy, a potem wracają do domu. Motoryzacja ich nie interesuje, potrzebują tylko dostać się z punktu A do B, a jedyne co rozumieją z programu aktywistów to to, że zamiast jechać samochodem będą musieli stać na przystanku czekając na autobus, jak ich rodzice.
Jeśli każdy kto używa samochodu jest samochodziarzem, to mamy też w społeczeństwie grupę widelcarzy (jedzą widelcem), suszarkarzy (suszą głowę suszarką) i mieszkaniarzy (mieszkają w mieszkaniach). Posługiwanie się retoryką, w myśl której większość społeczeństwa to wstrętni samochodziarze, a garstka światłych aktywistów bohatersko walczy z samochodziarską hydrą raczej nie przysparza aktywistom poparcia. Przekonują tylko ideologicznie przekonanych, a u innych wywołują zniechęcenie.
Dlatego te w sumie słuszne propozycje przepadną, bo podane są w niestrawnej formie wywoływania fałszywego poczucia winy, a przy okazji znowu udało się zrobić kabaczka z logiki. Oczywiście ja jestem jak najbardziej za ich wprowadzeniem. Nie zmieni to bowiem w żaden sposób spadającej co roku liczby ofiar wypadków wśród pieszych. Będzie ona dalej się zmniejszać wraz z polepszającą się infrastrukturą drogową, coraz bezpieczniejszymi samochodami i coraz większą świadomością kierujących. Jedyne, co może ją podwyższyć, to wmówienie pieszym, że są nieśmiertelni. Na szczęście większość ludzi jest rozsądna i wcale nie ma ochoty wbiegać pod samochód.