Pieszy wbiegł na czerwonym świetle pod jadący samochód. Winny jest więc kierowca. To logiczne
Sądy w Polsce wydają najdziwniejsze wyroki w sprawie wypadków drogowych. Pieszy, który wbiegł na czerwonym świetle pod nadjeżdżający samochód, został uznany poszkodowanym. Winny jest kierowca bo „mógł uniknąć wypadku”.
O całej sprawie napisał TVN24. Okoliczności w skrócie: kierowca jedzie lewym pasem w obszarze zabudowanym z prędkością ok. 63 km/h (co ustalili biegli sądowi). Nagle na pasy wybiega pieszy, dokładnie pod nadjeżdżające auto, mimo że ma czerwone światło. Dochodzi do potrącenia.
Kierowca sądził, że będzie w tej sprawie poszkodowanym. Chyba się więc zdziwił, kiedy dowiedział się, że to on jest winny. Prokuratura nigdy nie postawiła pieszemu żadnych zarzutów, ukarano tylko kierowcę. Wprawdzie postępowanie karne warunkowo umorzono na rok, ale musi zapłacić pieszemu 1,5 tys. zł nawiązki.
Kierowca jechał za szybko
Jechał 63 km/h na ograniczeniu do 50 km/h. Gdyby przemieszczał się z przepisową prędkością, do wypadku by nie doszło, bo zdążyłby zahamować – uzasadniał sąd. Jest w tym rozumowaniu jednak jeden błąd logiczny: gdyby pieszy nie wbiegł na pasy na czerwonym, co jest wprost zakazane, to do wypadku także by nie doszło. Ciekawe co by było, gdyby kierowca jechał 50 km/h, a i tak nie zdążyłby zahamować? Pewnie też byłby winny, bo nie pierwszy już raz widzę wyrok sądu, gdzie obarcza się winą poszkodowanego za to, że „nie zrobił wszystkiego, żeby nie dopuścić do wypadku”. Oczywiście za przekroczenie prędkości w obszarze zabudowanym kierowcy należy się mandat, ale samo to przekroczenie w żaden sposób nie przyczyniło się do powstania wypadku, ponieważ kierowca ani nie wjechał na chodnik, ani nie wjechał na sygnał czerwony.
Były oczywiście przypadki, gdzie kierowcę karano za spowodowanie wypadku, mimo że teoretycznie wydawał się poszkodowanym – pamiętam sytuację w Warszawie, gdzie zderzyły się dwa samochody. Sprawcą uznano tego, kto miał pierwszeństwo, ponieważ jechał z jakąś absurdalną prędkością typu 140 km/h. Nic dziwnego – nikt nie spodziewa się, że w mieście spotka samochód jadący pakę czterdzieści. Jest to rażące naruszenie wszelkich zasad bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku. Przekroczenie o 13 km/h takim naruszeniem już nie jest, nawet ustawodawca przewidział za ten czyn karę w wysokości 50-100 zł i 2 punkty karne, czyli niewiele.
Nie jest to pierwszy przypadek tego typu – siatkarz Igor Y. w czerwcu 2018 r. potrącił rowerzystkę, która wjechała na czerwonym świetle. Rowerzystka zmarła. Siatkarz jechał 81 km/h przy ograniczeniu do 70 km/h. Prokuratura postawiła mu zarzut przyczynienia się do śmiertelnego wypadku.
Wiem, o co chodzi sądom i prokuraturze
Chcą pokazać, że nawet najmniejsze przekroczenie prędkości będzie najsurowiej karane gdy wydarzy się wypadek i uznawane za część winy kierowcy (lub całość, jak w przypadku z Łodzi). Tyle że robią to w idiotyczny sposób, bo społeczeństwo en masse wie, że nie należy wbiegać ani wjeżdżać na czerwonym świetle. Przeciętny człowiek powie „trzeba było nie wbiegać na czerwonym”, a nie „gdyby kierowca stosował się do przepisów, być może do wypadku by nie doszło”. Uczymy nasze dzieci, żeby nie wbiegały na czerwone i czekały na zielone, nawet gdy nic nie jedzie. A tu sądy ciach, uznają wbiegającego na czerwone poszkodowanym w wypadku i jeszcze zasądzają nawiązkę na jego rzecz. Nic tylko ubrać się w jakiś dobry kombinezon i trochę powbiegać przed samochody. Na pewno trafi się ktoś jadący trochę za szybko.
Najbardziej przeraża mnie koncepcja karania kogoś za to, że mógł uniknąć wypadku, którego sam nie spowodował. Pewnie wiecie co mi to przypomina. Gwałciciel jest w sumie niewinny, bo dziewczyna była nieodpowiednio ubrana. Mogła uniknąć tego zdarzenia, prawda? W szkole też to słyszałem: Mariusz cię uderzył? To po co go prowokowałeś swoim głupim wyglądem?
Obecnie najbardziej kuszącą perspektywą jest ta, żeby kierowca od razu ginął w zderzeniu z pieszym lub rowerzystą. Nawet jeśli jest niewinny. Oszczędzi mu to wielu problemów.