Porsche Taycan idzie bokiem jak złe, czyli nowy król elektrycznego driftu
Porsche Taycan ustanowiło rekord driftu w kategorii samochodów elektrycznych. Jak na razie jest jedynym samochodem elektrycznym, który podjął takie wyzwanie.
Bicie rekordów budzi ekscytację, zapewnia rozgłos. Bycie najlepszym w jakiejś kategorii to jeden z elementów napędzających rozwój cywilizacji. Już starożytni znali hasło wyżej, szybciej, mocniej. W motoryzacji nie jest inaczej. Przez dekady konstruktorzy robili wszystko, żeby pobić kolejne rekordy prędkości. Nie tak dawno temu opisywaliśmy SSC Tuatarę, która pojechała 508 km/h po publicznej drodze. To znaczy twierdzi, że pojechała, bo od razu po rekordowym przejeździe pojawiły się głosy, które podważają prawdziwość nagrania i dokładność metody pomiarowej.
Pobicie rekordu gwarantuje wspomnienia w mediach, wpis do księgi rekordów Guinnessa. Może pomóc w przekonaniu kogoś do podjęcia ostatecznej decyzji zakupowej. Nie dziwi więc, że Porsche szukało jakiegoś rekordu, który mógłby pobić Taycan. Najpierw spróbowali z dobrze znanym Nurburgringiem, ale przyszedł Elon Musk ze swoją Teslą Model S, narobił smrodu i zamieszania, że to ona jest szybsza na tym torze. Ostatecznie to ona skradła całe show Taycanowi. Trzeba było znaleźć inną kategorię.
Porsche Taycan ustanowił rekord driftu w kategorii samochodów elektrycznych
Najlepszą kategorią jest taka, w której nie ma konkurencji, bo nikt w niej nie startował. Porsche postanowiło więc ustawić rekord najdłuższego driftu jaki kiedykolwiek zrobił samochód elektryczny. Na torze w Hockenheim utworzono okrąg o długości 200 metrów, który był nawadniany, żeby zapewnić lepszy poślizg. Samochód wzięto z rynku chińskiego, ponieważ tylko tam sprzedawane są Taycany z napędem tylko na tylną oś, europejskie modele mają napęd na wszystkie koła. Za kierownicą Taycana usiadł Dennis Retera – kierowca wyścigowy z Holandii, który ma na koncie parę sukcesów i zaczął zarzucać tyłem, żeby jak ustanowić rekord. Ta sztuka się udała. Porsche Taycan szło bokiem jak złe, pokonując podczas driftu dystans o długości 42,171 km, czyli wykonało 210 pełnych okrążeń toru.
Wynik Porsche może imponować, ale rekord najdłuższego driftu kiedykolwiek wykonanego należy do BMW M5. W 2018 roku kierowcy tego auta udało się przejechać 374,2 km w ciągłym drifcie. Sztuka ta nie udałaby się bez drugiego BMW M5, które było mobilną stacją tankowania. Bak samochodu bijącego rekord trzeba było uzupełnić 5 razy. Wszystko odbywało się bez przerywania jazdy bokiem.
Warto więc zadać pytanie: dlaczego Taycan ustanowił tak krótki rekord driftu?
Odpowiedź może być tylko jedna - akumulatory się rozładowały. Jazda sportowa bardzo mocno drenuje baterie. Samochód spalinowy można dotankować w trakcie jazdy. Nasuwa się więc pytanie, czemu nie zrobić tego samego z samochodem elektrycznym. Wystarczy przecież zamontować ładowarkę na środku, przyczepić ją do Porsche i jeździć w kółko. Proste prawda? Potrzebna będzie tylko bardzo mocna ładowarka, taka jak w Lipsku o mocy 350 kW, bo Porsche zużywa dużo prądu przy wyczynowej jeździe. Podczas przejazdu na Nurburgringu zużycie prądu wynosiło 138 kWh/100 km, czyli pełne naładowanie akumulatorów pozwala przejechać około 60 km. I to pod warunkiem, że wcześniej się nie przegrzeją. Tak jak miało to miejsce podczas jednej z prób na wspomnianym torze. Inni użytkownicy mieli problemy już po 15 minutach jazdy autostradą z pełną prędkością. Samochody elektryczne nie są jeszcze gotowe na w pełni wyczynową jazdę.
Pozostaje pytanie, czy w ogóle istnieje możliwość ładowania elektryka w czasie jazdy? Czy nie skończy się to ugotowaniem baterii? Nie znalazłem żadnego wiarygodnego źródła, które udowodniłoby, że ładowanie w czasie jazdy jest możliwe. Wszędzie piszą, że w przyszłości będzie to możliwe, ale na razie brak konkretów.
Na zakończenie prezentuję filmik, który dokumentuje ustanowienie rekordu
Wspaniały to był drift, nie zapomnę go nigdy.