508,73 km/h po drodze publicznej – dzień jak co dzień na A2
Ponad pół tysiąca kilometrów na godzinę – SSC Tuatara to od dziś najszybszy, produkcyjny samochód świata.
Po 13 latach tytuł powraca do Shelby SuperCars – w 2007 r. do bycia najszybszym produkcyjnym samochodem świata modelowi Ultimate Aero wystarczyło 412,22 km/h. Potem to trofeum padało łupem innych śmiałków, ostatni – Koenigsegg Agera RS wpisał się na szczycie z wynikiem 447,19 km/h. W międzyczasie trwała dyskusja na temat wyniku Bugatti Chirona Super Sporta, który wykręcił 490,48 km/h, ale tylko w jedną stronę, a rekord oblicza się wyciągając średnią z przejazdów w dwie strony, by wykluczyć np. pomoc ukształtowania terenu, czy sprzyjającego wiatru.
Tak czy inaczej najszybszy, produkcyjny samochód świata to od dziś SSC Tuatara
Jeśli ta nazwa Wam nic nie mówi, to spieszę z wyjaśnieniem, że to amerykański wóz napędzany 5,9-litrowym V8 o mocy 1750 KM (na paliwie E85).
Bicie rekordu odbyło się na zamkniętym odcinku drogi stanowej nr 160 w Newadzie, niedaleko Las Vegas. Pomiaru dokonano za pomocą certyfikowanego sprzętu, podłączonego do 15 satelit, które pozwalały na precyzyjne lokalizowanie SSC i obliczenie prędkości. Za kierownicą auta siadł kierowca wyścigowy – Oliver Webb.
Samochód obuto w drogowe Micheliny, a do zbiornika wlano zwykłe, niewyścigowe paliwo. Najpierw Tuatara rozpędziła się do niewiarygodnych 484,53 km/h, a w drodze powrotnej do absolutnie irracjonalnych 532,93 km/h. To dało średnią 508,73 km/h. Podobno dałoby się pojechać szybciej, ale nie pozwalały na to warunki (wiatry boczne). Oczywiście ten drugi przejazd można zobaczyć na Youtube:
Szybka jazda po prostej to żaden wyczyn – zapytajcie kierowców służbowych Octavii
Siadasz za kierownicą, wbijasz D, kopiesz w pedał przyspieszenia i regulujesz przepustowość drogi długimi światłami. Webb miał jeszcze łatwiej, bo na okoliczność jego wyczynu zamknięto odcinek drogi o długości 5 mil.
Gdyby ktoś chciał powtórzyć jego sukces, to Brytyjczyk zdradził kilka drobiazgów, które mogą być istotne:
- nie ma co się spieszyć i gnieść od samego startu. Webb do 320 km/h rozpędzał się wciskając gaz do połowy i wrzucając kolejne przełożenia tak wcześnie, jak to możliwe, by nie przegrzać za wcześnie turbosprężarek
- powyżej 300 km/h każda droga staje się bardzo wąska, a przerywana linia na środku staje się ciągłą
- jeśli coś pójdzie nie tak, nie ma ratunku, tu nie ma czasu na reakcję, niezależnie od umiejętności. Chyba, że ma się tyle szczęścia co Richard Hammond, który w 2006 r. przeżył wypadek przy przeszło 460 km/h.
Ale więcej jest tych, którzy nie przeżywają. Chyba, że mowa o repach walczących o dedlajny i kejpiaje, ganiających A2 między Warszawą i Poznaniem. Ci są nieśmiertelni.
Czytaj również: