Oto zwycięzca kategorii "to jest jakieś". Poniechany Mercedes EQS z 1-litrowym silnikiem benzynowym

Jeździłem Mercedesem EQS i wśród rzeczy, których mi brakowało, zasięg nie znalazłby się w czołówce listy, której pewnie i tak bym nie stworzył, bo czego niby miałoby mi brakować. Może tylko poczucia, że jeżdżą klasą S z napędem elektrycznym. Był to jeden z nielicznych samochodów elektrycznych, gdzie ten zasięg po prostu był i nie bardzo chciał się kończyć. Osiągnięto to dzięki zestawowi akumulatorów trakcyjnych o dużej pojemności. Pewnie też nie miałbym takich wspomnień odnośnie zasięgu, gdybym zimą poganiał tego Mercedesa po autostradzie, na limicie dozwolonej prędkości. Mimo że 717 km zasięgu na papierze to już całkiem sporo — tyle ma wpisane wersja EQS z najdłuższym zasięgiem — to wciąż postrzegano to jako problem. Prace nad 1-litrowym silnikiem benzynowym trwały, ale już nie trwają, a szkoda.

Jak donosi Autocar, Mercedes miał testować rozwiązanie, które polegało na wspieraniu elektrycznej platformy EQS-a dwucylindrowym silnikiem spalinowym o pojemności 1 litra umieszczonym z przodu. Układ wydechowy miał mieć swój wylot w przedniej części pojazdu. Tak na marginesie, elektryczny samochód, który emitowałby "dym" z przodu mógłby wzbudzić lekki popłoch na ulicy.

Nie sądzę, by prace powstrzymał ewentualny wysoki koszt zakupu, czy wzrost masy, która i tak nie jest niska. Ta koncepcja po prostu się nie klei. Chcesz lać do auta benzynę, to nie kupujesz Mercedesa EQS. Nie wybierasz jednego z droższych elektrycznych pojazdów na rynku, bo kusi cię idea dolewania kilku litrów benzynki do małego silniczka. Bierzesz całą i samą elektryczną koncepcję ze wszystkimi jest skutkami, a nie bawisz się w drogę na skróty.

Liczba nabywców Mercedesa EQS nie jest porażająco wysoka. Podejrzewam, że liczba skuszonych wizją range extendera nie wpłynęłaby znacząco na całkowitą sprzedaż. Za to śmiechu byłoby co niemiara, że technologię elektryczną, trzeba wspierać benzynowym bzyczkiem. Ostatni wzrost pojemności zestawów akumulatorów trakcyjnych pokazuje, którędy wiedzie droga do wydłużania zasięgu.

Czytaj więcej o Mercedesie EQS:

Range extendery, czyli bardziej po polsku przedłużacze zasięgu, nie są pomysłem nowym. Niektórzy ich poniechali, inni jeszcze walczą. Chyba można zaryzykować mało odważne stwierdzenie, że jednak przegrały z hybrydami typu plug-in. Rozsławiło je BMW i3, w którym range extender nie jest już dostępny. Idea tego pomysłu jest taka, że gdy kończy się prąd w akumulatorach, do gry wkracza niewielki silnik spalinowy, który nie napędza kół, a służy jedynie za generator. Najdziwniejszą hybrydą range extendera i... hybrydy typu plug-in jest chyba Mazda MX-30 z silnikiem Wankla i możliwością ładowania z zewnętrznego źródła energii.

Pomysł na przedłużacze zasięgu niezbyt się sprawdził, gdyż silnik spalinowy nie generował dodatkowych korzyści, ale likwidował dotychczasowe. W teorii doskonałe rozwiązanie nie wytrzymało starcia z rzeczywistością. Obecność benzyny najczęściej kasuje przywileje przewidziane dla samochodów elektrycznych, takie jak dopłaty, darmowe parkowanie w centrach miast, czy możliwość jazdy po buspasach. Mercedes postanowił się nie wygłupiać, a szkoda.

Mam plan dla Mercedesa, chytry. Niech testowane rozwiązanie trafi za kilka lat na rynek jako akcesorium. Sprzedać patent, puścić w obieg. Tylko żeby auto miało już gotowe punkty montażowe, łączeniowe i oprogramowanie. Tak, żeby dołożenie silniczka benzynowego było proste. Chociaż może trzeba byłoby najpierw wypuścić krótką serię, żeby zbudować legendę. Na rynku wtórnym elektryczny Mercedes EQS z możliwością wydłużenia zasięgu mógłby zyskać sławę. Gotowy przepis na klasyka.