Prawie spowodowałem wypadek w Czechach. Przez polskie przepisy ruchu drogowego
To, że kontrowersyjny przepis dotyczący pierwszeństwa pieszych potrafi być niebezpieczny dla samych przechodniów, było wałkowane 2137 razy. Ostatnio przekonałem się na własnej skórze, że potrafi być niebezpieczny również dla kierowcy w pierwszej osobie.

Rzecz miała miejsce podczas wyjazdu do Czech, gdzie poruszałem się po tamtejszych drogach automobilem. Jechałem sobie grzecznie przez któreś z większych miast, kiedy do krawędzi jezdni zaczął niespiesznie podchodzić pieszy. Polskim zwyczajem, zatrzymałem się, aby ustąpić pierwszeństwa. I, niczym w dowcipie o Stirlitzu, zaczęła się zadyma.
Chwilę po moim zatrzymaniu usłyszałem z tyłu sygnał klaksonu zmieszany z piskiem opon, a w lusterku zauważyłem zatrzymaną tuż za moim zderzakiem Skodę. Kierowca wściekle machał na mnie rękami, zapewne przy okazji obrażając całe moje drzewo genealogiczne. Pieszy tymczasem stał nadal w miejscu i dopiero po dłuższym rozeznaniu w sytuacji, że to nie jest ukryta kamera ani pułapka, lekko zaniepokojony przeszedł na drugą strone jezdni. Co tu się wydarzyło?
Czesi mają inne zwyczaje dotyczące ustępowania pierwszeństwa pieszym.
Zacznijmy od kwestii tego, co mówią na temat powyższego incydentu przepisy. Otóż… w Czechach przepisy podobnie, jak w Polsce, nakładają na kierujących obowiązek ustępowania pieszym, również tym dopiero wchodzącym na jezdnię. Dodatkowo, w momencie uchwalenia takich zasad u nas, u naszych południowych sąsiadów przepis ten był już pełnoletni. Wynika z jego brzmienia, że pierwszeństwa należy ustąpić pieszemu będącemu na przejściu dla pieszych, a także wchodzącemu na nie. Przez “wchodzenie” rozumie się wyraźne sygnalizowanie tego zamiaru, przez np. rozglądanie się i podchodzenie do krawędzi jezdni, niekoniecznie zaś oddawanie strzałów ostrzegawczych ani wymachiwania czerwoną flagą. Nie zmienia to wszakże faktu, że…
…w Czechach przepisy dotyczące pierwszeństwa pieszych są takie same, jak w Polsce.
Pomimo tego, kultura jazdy jest zupełnie inna i w Czechach druga część przepisu jest jakby martwa. Piesi zachowują się bardzo defensywnie i wchodzą na jezdnię dopiero, kiedy nadjeżdżające auta się zatrzymają. Kierowcy zaś nie są zbyt chętni hamować, jeżeli pieszego na jezdni jeszcze nie ma, a dopiero się do niej zbliża.
Aby się upewnić, że wszyscy żyjemy w tym samym uniwersum, przeczytałem artykuł prasowy odnoszący się do Cieszyna, gdzie zwracano uwagę na dużą dysproporcję w podejściu do przechodniów przez kierowców czeskich i polskich. Jako czarnych charakterów wskazywano właśnie Czechów, którzy kompletnie ignorowali podchodzących do jezdni pieszych, podczas kiedy auta na polskich rejestracjach grzecznie się zatrzymywały.
Różnice mogą wynikać z wysokości kar.
Najniższy wymiar kary dla nieustąpienia pierwszeństwa pieszemu w Polsce wynosi 1500 zł, co oznacza dwukrotnie więcej, niż najwyższy w Czechach. Ponadto, po naszej stronie granicy naruszenie nietykalności pieszego na przejściu traktowane jest jak kryminał i w przypadku jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu, sprawa jest z urzędu kierowana do sądu. Grubsze tematy, kiedy w wyniku kolizji przechodzień ma pogruchotane kości, może się to skończyć nawet więzieniem.
W dwóch sąsiadujących ze sobą krajach, gdzie w teorii brzmienie przepisów jest identyczne, całkowicie inaczej wygląda ich egzekucja. Inna sprawa, że gdyby prowadzący Skodę wjechał mi w bagażnik, to i tak za kolizję odpowiedzialny byłby on. Po prostu ludzie nie są przyzwyczajeni do respektowania tego przepisu tak ortodoksyjnie, jak w Polsce. Zarówno kierowcy, jak i piesi.