REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Klasyki

Oto Ferrari, którym nie żal jeździć na co dzień. Choć zapach wnętrza czuć już na zdjęciach

Jeden z amerykańskich dealerów samochodów klasycznych ma w ofercie coś nad wyraz ciekawego - to ostatni wyprodukowany egzemplarz Ferrari 250 GT Coupe Pinin Farina. Cena? Przeraża.

16.11.2020
10:12
To ostatnie wyprodukowane Ferrari 250 GT Coupe PF. Cena? Spora
REKLAMA
REKLAMA

Gdy przy nazwie Ferrari pojawia się liczba 250, większości fanów tej włoskiej marki kojarzy się on przede wszystkim z ekstremalnie drogim modelem 250 GTO. Nic dziwnego - ten model nadal dzierży palmę pierwszeństwa w kategorii „najdroższy samochód świata”. W 2018 r. jedno z takich aut sprzedało się za mniej więcej ćwierć miliarda zł.

W praktyce jednak w gamie Ferrari 250 różnych aut było tyle, że nie podejmuję się ich zliczenia. Wspomniane GTO, 250 P i 250 LM z silnikami umieszczonymi centralnie, a także cała seria modeli GT. Wśród tych ostatnich znalazły się zarówno samochody budowane z myślą o użytku na torach wyścigowych, jak i na drogach publicznych. Pierwszym modelem z serii było Ferrari 250 GT Europa, zaprezentowane w 1954 r.

4 lata później na rynku pojawiło się Ferrari 250 GT Coupe Pinin Farina

Pod względem technicznym pojazd nie różnił się zanadto od innych modeli tej serii, ale zupełnie nowe nadwozie zaprojektowano z myślą o ułatwieniu produkcji. Widać to było po liczbie wyprodukowanych egzemplarzy: podczas gdy inne 250 GT powstawały w sile od kilku do niespełna 100 egzemplarzy, to w rubryce „Coupe Pinin Farina” można było zapisać 353 wyprodukowane auta.

To co prawda nie jest oferowany na sprzedaż egzemplarz, ale w ogłoszeniu nie ma żadnego zdjęcia tyłu auta, więc macie takie.

Za napęd odpowiadał silnik V12 Tipo 128 zasilany trzema gaźnikami Webera. Jego konstrukcję w trakcie produkcji auta nieco modyfikowano, ale nie zmieniały się osiągi -  z 3 l pojemności wyciągano 240 KM. To stado było kierowane na tylną oś za pośrednictwem manualnej skrzyni biegów (w późniejszym czasie uzbrojonej w elektrycznie włączany nadbieg), a za wytracanie prędkości odpowiadały początkowo hamulce bębnowe; w drugiej połowie 1959 r. ustąpiły one miejsca hamulcom tarczowym Dunlopa.

Jedno z takich aut ma na sprzedaż amerykański dealer Gullwing Motor Cars

To ostatni wyprodukowany egzemplarz. W pewnym stopniu odzwierciedla to zapewne cena, ponieważ niebieskie Ferrari 250 GT Coupe Pinin Farina kosztuje 425 tys. dol. (ponad 1,6 mln zł). I teraz pora na małe wyjaśnienie - inne egzemplarze tego modelu sprzedają się drożej, zwykle osiągając ceny na poziomie ok. 600 tys. dol. Widoczny na zdjęciach samochód o numerze 2081GT tyle nie kosztuje z tego prostego względu, że jest po prostu gratem - choć mechanicznie sprawnym. Po stronie zalet należy zapisać m.in. fakt posiadania oryginalnego, nigdy nie wymienianego silnika. Sam dealer opisuje pojazd jako idealnego kandydata do renowacji.

No i renowacja jest chyba tym, co należałoby tu zrobić, bo o ile stan nadwozia nawet jakoś szczególnie mi nie przeszkadza, to wnętrze wygląda dość obrzydliwie - głównie przez stan foteli i tapicerki. Podobnie brzydziłem się chyba tylko zagrzybionego wnętrza Opla Corsy B kabriolet, którego miałem kiedyś kupić (ale z powodu grzyba nawet do niego nie wsiadłem). To już nawet przeżarte fotele z prototypu Chevroleta Corvette C1 nie wyglądały tak strasznie - inna rzecz, że tam trzeba było położyć na stół 90 tys. dol. za same fotele, a tu za zaledwie 4,5-krotnie wyższą kwotę mamy całe Ferrari, i to jeżdżące.

fot. Brian Henniker, Gooding & Company

Dobra, plan jest taki

Niech stracę, mogę wziąć to Ferrari 250 GT Coupe PF - może jak będę grać zdecydowanego, to cena będzie trochę niższa. Byłoby zresztą miło, bo samochód sprzedał się w zeszłym roku za 335 tys. dol., po czym niemal natychmiast wystawiono go z ceną wyższą o 90 patyków. Nadwozie zostawię w spokoju, żeby denerwować obserwatorów jego stanem, a zlecę tylko renowację wnętrza, żeby nie denerwować samego siebie jego stanem.

REKLAMA

Teraz tylko muszę wpisać w google „chwilówka 2 mln zł”.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA