Ford właśnie ogłosił, że zacieśnia współpracę z Renault. Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda dobrze, ale jednak gdy wczytamy się w szczegóły, to możemy dojść do fundamentalnego pytania: po co nam w Europie Ford?

Mój kolega od kilkunastu lat szuka odpowiedzi, ale nadal nie zbliżył się do rozwiązania tego problemu natury metafizycznej. Zostawmy to, bo Foda trudno nie lubić. Miał w swojej ofercie wiele fajnych modeli, nadal ma Mustanga, który jest jednym z najtańszych sposobów na zapewnienie sobie całej masy frajdy. Jednak ostatnie ruchy marki nie napawają optymizmem. Pomimo ciepłego przyjęcia elektrycznego modelu Mustang Mach-e GT, firma zatrzymała się z elektryfikacją gamy. Ford Explorer i Ford Capri to tak naprawdę przemetkowane Volkswageny ID.4 i ID.5. Teraz w gamie Forda pojawią się Renault z innym znaczkiem. Co się dzieje z producentem?
Ford będzie współpracował z Renault. Francuska zmiana warty
Renault wypuściło ostatnio dwa niezwykle udane samochody elektryczne - Renault 5 i Renault 4. To właśnie one posłużą za bazę do dwóch nowych elektrycznych Fordów. Według przedstawicieli marki auta mają różnić się wyglądem, tak żeby z daleka było wiadomo, że to Fordy. Zdziwienie budzi tylko data wprowadzenie modeli na rynek - mówimy tu o 2028 r. Do tego czasu w Europie zadebiutuje jakieś 50 chińskich modeli i to są dosyć ostrożne szacunki. Tymczasem Ford zamierza przez dwa lata rysować nową twarz Renault 4. Po co?
Dalej robi się jeszcze lepiej. Według porozumienia firmy będą współpracować również w zakresie samochodów użytkowych. Pozostaje nam odpowiedzieć na jedno pytanie: po co nam Ford?

Zobaczcie sami - firma wygasiła wszystkie dobrze znane modele. Z planszy zniknęło Mondeo, Ka, Fiesta i Focus. To rzeź. Marka jest cieniem samej siebie, jeszcze 20 lat temu sprzedawała w Europie ponad milion samochodów, dzisiaj mniej niż 300 tys. Klienci nie dali się złowić na cięcie gamy i nie przerzucili się na SUV-y marki. Co robi Ford? Wprowadza jeszcze więcej samochodów, na które nie ma klientów. Jeszcze żeby to robił szybko, czyli np. ogłosił, że pierwsze modele wyjadą w 2026 r., to miałoby to jakiś większy sens, a tak mamy sytuację z Nissana czy Mitsubishi, tylko te firmy nie bawią się w zbyt duże zmiany, bo to się zwyczajnie nie opłaca.
Otwarte jest jeszcze jedno pytanie: jak Ford zamierza zarabiać na tych samochodach? Będzie musiał dać odpowiednią marżę, a wtedy pod znakiem zapytania stanie konkurencyjność oferty Forda z ofertą Renault. Coś tu jest bardzo nie tak i mam dziwne przeczucie, że to nie pomoże, a jedynym wygranym będzie Renault, które zaczyna przedstawiać swoją platformę nie tylko firmom kooperującym, ale również konkurencji. Wprawdzie Ford jasno mówi, że wybór Renault nie był podyktowany miłością, tylko Francuzi byli najtańsi, ale to nie zmienia zbyt wiele.
Niektórzy powiedzą, że to konsolidacja w obliczu zagrożenia chińską motoryzacją, ale to bardziej wygląda na krzyk rozpaczy ze strony Forda, który próbuje ratować europejską sprzedaż, niż na przemyślaną strategię, która ma pozwolić obu producentom błyszczeć. A może się mylę i już w 2028 r. będę mógł odszczekać swoje słowa? Mam nadzieję, że tak będzie, bo mam do marki duży sentyment.
Więcej o Fordzie przeczytasz w:







































