Król graciarzy mieszka w Chicago. Ma Oldsmobila Cutlassa z 1978 r. Uważajcie
Oldsmobile Cutlass z Chicago to znany lokalny fenomen. Jest piękny, ale wolałbym nie spotkać go w ruchu.
Amerykański system badań technicznych samochodów jest bardzo liberalny, może poza stanem Pensylwania. Zasadniczo jeśli coś jedzie i nie wypuszcza kłębów dymu, to wszystko jest w porządku. Stąd w Stanach, zwłaszcza poza dużymi miastami, można spotkać nieco szokujące samochody – takie, jakie w Europie byłyby usunięte z drogi w trybie natychmiastowym. Co gorsza, w USA widuje się względnie świeże auta, typu rok 2010, przeżarte na wylot. Ale auta z lat 70. to już raczej występują jako pełnoprawne klasyki. Z wyjątkiem znanego chicagowskiego Cutlassa.
Oldsmobile Cutlass kiedyś był królem amerykańskich ulic
W latach swojej świetności sprzedawał się jak oszalały. Nie wiem dlaczego ludzie ulubili sobie akurat ten dość zwykły samochód. Może to dlatego, że było aż pięć wersji nadwozia: sedan 4d, sedan 2d, aeroback (ścięty tył), aeroback coupe i kombi. E, nie sądzę. Pewnie kupowali go z przyzwyczajenia, a potem jeździli nim z przyzwyczajenia.
Przyzwyczajenie znacząco się przeciągnęło w przypadku Cutlassa z Chicago, który nadal jest użytkowany, choć wygląda jak... no w sumie nie wiem jak wygląda, sami musicie ocenić.
Najlepsze jest to, że ten samochód posiada amerykańskie tablice dla pojazdów historycznych. To znaczy, że jest wpisany do lokalnej ewidencji zabytków techniki, co w Stanach ma tyleż samo zalet, co i wad. Może nie musi przechodzić żadnych badań technicznych (co chyba widać), ale za to można go eksploatować tylko w sezonie wiosenno-letnim i to też w ograniczonym zakresie, czyli na zloty, rajdy, do mechanika itp.
Nazwać ten stan „skandalicznym”, to jak nie powiedzieć nic
Ja naprawdę bardzo lubię graty i jestem za tym, żeby samochody jeździły jak najdłużej. Nie widzę problemu w przemieszczaniu się na co dzień autem z 1978 r. Wszystko można naprawić i utrzymać w sprawności technicznej przez dziesiątki lat, co udowadnia eksperyment kubański. Oczywiście wiele osób uznaje, że skoro lubię stare samochody, to uważam że stan techniczny jest nieważny i ekscytuję się odpadającymi kołami przyczepionymi na drut i ślinę – no ale na idiotów nic już nie poradzę. Niestety, o ile ten Cutlass prezentowałby się wspaniale jako eksponat na jakiejś wystawie, o tyle serio wolałbym nie widzieć go w ruchu ulicznym. Ze zdjęć można wywnioskować, że samochód utracił sztywność strukturalną. Jest zbudowany na ramie, panele nadwozia nie mają znaczenia, ale zapewne rama jest albo kompletnie dziurawa, albo pęknięta. Do tego mamy ostre krawędzie, które w razie stłuczki odetną nogę motocykliście i ledwo trzymający się reszty tylny zderzak – jeśli odpadnie na freewayu, to wolałbym nie być kierowcą, który na niego wpadnie.
Nie sądzę, żeby ktoś jeździł tym Oldsmobilem z biedy
I tylko dlatego, że nie stać go na inne auto. Roczne ubezpieczenie i paliwo to też wydatki, a biedni ludzie w Stanach mają auta typu Nissan Sentra, Toyota Tercel albo jakiś 15-letni Chevrolet. Ktoś raczej postanowił mieć „ironicznego klasyka” i ja to szanuję, ale podtrzymuję swoje zdanie, że ten samochód powinien być prezentowany tylko w wersji stacjonarnej jako pomnik prawdziwej motoryzacji.
Zdjęcia: Albert J. Di Zenzo/Malaise Motors