Niemcy to dziwni są. Kiedyś na potęgę przerabiali małe auta i wsadzali do nich silniki dwusuwowe
Jeśli ktoś wam kiedyś powiedział, że Niemcy są porządni i nie kombinują, to Was nabrał. Oni ciągle coś zmieniają. Czasem chodzi o granice państw ościennych, kiedy indziej wymianę zwykłych silników na słabe dwusuwy.
Jeśli chodzi o dziwne modyfikacje małych aut, to Niemcy są absolutnymi mistrzami. Od lat tworzą różnej maści pokraki. Obecnie najchętniej wsadzają gdzie popadnie napędy elektryczne, by bez problemu wjeżdżać do stref czystego transportu. W międzyczasie można też zamówić Ellenatora, czyli Fiata 500 wyglądającego jak trójkołowiec, z elektrycznie ograniczoną mocą. On także służy do omijania przepisów, tym razem dotyczących pojazdów, które mogą prowadzić nastolatkowie.
Swego czasu u Niemców bardzo modny był jeszcze jeden sposób na kreatywne podejście do przepisów. Mianowicie na potęgę przerabiali małe auta na czterokołowce, którymi można było jeździć z prawem jazdy kategorii 4. W najbardziej zamierzchłych czasach tego prawa taki pojazd musiał mieć silnik nie większy, niż 250 ccm. Wobec tego sprytni Niemcy ładowali do czego popadło dwusuwowe silniki Goggomobila. Kopie tego motoru można spotkać w polskich Mikrusach oraz Meduzie. W przeróbkach przodowała firma Steinwinter.
Co to jest co całe prawo jazdy kategorii 4?
Obszernie wytłumaczył to serwis Automobilownia. Jak się okazuje, prawo jazdy kategorii 4 było wymysłem z czasów III Rzeszy, który przetrwał aż do 1955 r. Dedykowane było użytkownikom jednośladów o pojemności skokowej do 250 ccm, a do jego uzyskania wystarczył prosty egzamin praktyczny. Tak się złożyło, że w ustawie ktoś napisał pojazd, a nie motocykl. Tym samym 4 kategoria obejmowała także mikrosamochody oraz dziwne przeróbki aut.
Z tego względu po wojnie uproszczone prawo jazdy stało się popularne pośród inwalidów wojennych, dla których własny, w miarę wygodny środek do przemieszczania się był niezwykle ważny. Choć prawo zmieniło się w 1955 r., rząd RFN nie wycofywał uzyskanych uprawnień. Dlatego aż do lat 70. powstawały patologie z silnikami 250 ccm od Goggomobila, kupowane głównie przez wiekowych inwalidów.
Jaka piękna motoryzacyjna pomyłka.
Wiele tak dziwnie zmodyfikowanych aut z lat 70. przetrwało do dziś. Na żywo widziałem np. Fiata 126 z motorem Goggomobila o pojemności 250 ccm. Oficjalna nazwa handlowa takiego pojazdu to Steinwinter 250L. Wyglądał jak zwykły Maluch, w nie najgorszej wersji wyposażenia, ale niezbyt mocny włoski motor został w nim zastąpiony jeszcze słabszą jednostką dwusuwową. Choć Steinwinter przodował w takich modyfikacjach, da się spotkać także inne auta po podobnych modyfikacjach.
Przykładowo aktualnie ktoś sprzedaje w Polsce Hondę N600 z motorem 250 ccm. Prawdopodobnie tym samym dwusuwem z Goggomobila. Był najpopularniejszym wyborem przy przeróbkach ze względu na spory wolumen produkcji. Auto ewidentnie od dawna jest w Polsce, ma czarne blachy i pomalowane na czarno elementy chromowane (popularny tuning w latach 90.). Kosztuje 8,7 tys. zł i wymaga remontu. Czy warto się nim zainteresować? Jeden rabin... To rzadki model, do tego po charakterystycznych dla epoki modyfikacjach. Z drugiej strony, kogo poza Niemcami obchodzi historia prawa jazdy kategorii 4?
Zmiana prawa nie doprowadziła do zakończenia mody na dziwne przeróbki.
Co ciekawe, patologiczne osłabianie małych aut w Niemczech nie skończyło się w latach 70. Zmiany w prawie stały się jedynie powodem nieco innego charakteru przeróbek. Zamiast silników 250 ccm na topie znalazło się dławienie aut, tak by mogły osiągać maksymalnie 25 km/h. Tak, zgadliście. Takie coś też ktoś ściągnął do Polski. Sprawdza się porzekadło red. prow. - jeśli istnieje więcej niż jeden egzemplarz jakiegoś samochodu, to na pewno ktoś ma go gdzieś w Polsce.
Tym razem jest to Fiat Panda z 1992 r. za 8 tys. zł. Sprzedawca nie zrobił zdjęć spod maski, a w opisie nic nie wspomina o specjalnym przeznaczeniu auta. Mimo wszystko prawdę zdradzają wielki naklejki z liczbą 25 na samochodzie, oznaczające wóz przerobiony na czterokołowca z prędkością maksymalna wynoszącą 25 km/h. Dodatkowo moje podejrzenia potwierdza dziwnie niska moc w danych technicznych auta. Panda z motorem 0.8 (a konkretniej 769 ccm) miała 33 KM. Takie zdławione niemieckie wersje pojawiają się od czasu do czasu w polskich ogłoszeniach i są reklamowane jako auta, którymi można jeździć bez prawa jazdy. Tutaj sprzedawca przyjął taktykę chowania głowy w piasek. Zapewne auto wcale nie ma zdjętego kagańca, a prędkość maksymalna stoi jak byk w papierach. Takie zachowanie w połączeniu z wysoką ceną nie wróżą sukcesu sprzedażowego.
Tak czy siak, jeśli chcesz mieć kawałek historii niemieckiego kombinowania - Honda N600 i Fiat Panda czekają na ciebie. Zapewne kupowanie ich nie ma żadnego sensu, ale czy wszystko w życiu musi być racjonalne?