Posłanka chce, żeby rowery przechodziły badania techniczne. Pomysł z kosmosu, ale może mieć sens
Chodzi o rowery wykorzystywane w pracy do dostaw jedzenia, przede wszystkim te ze wspomaganiem elektrycznym. W interpelacji posłanki Jolanty Niezgodzkiej są one nazywane „pułapkami śmierci”.

W ciągu kilku lat w Polsce upowszechniły się pojazdy elektryczne. Jednak zamiast samochodów są to rowery, które codziennie wykorzystuje się do doręczania jedzenia w dużych miastach. Wprawdzie rowerowi aktywiści twierdzą, że ostateczną formą roweru jest cargo, ale praktyka wskazuje że to bzdury i że o wiele lepiej w pracy dostawcy sprawdza się standardowy rower bez „wanny” z przodu. Zastępuje ją wielki plecak w formie sześcianu mocowany do bagażnika lub do samego kierującego. Póki były to rowery „analogowe”, żaden problem nie istniał. Teraz jednak – zdaniem posłanki Niezgodzkiej – pojawił się i narósł do tego stopnia, że trzeba coś zrobić.
Chodzi oczywiście o nielegalne modyfikacje takich rowerów
Trik polega na tym, że oficjalnie to, na czym jedzie dostawca, to rower. Ma pedały, którymi jeździec nawet czasem dla hecy kręci. Jednak wiele z tych pojazdów ma wbudowaną manetkę przyspiesznika, która w teorii nie jest nielegalna, bo może służyć do „walk mode” czyli przemieszczania pojazdu gdy na nim nie siedzimy z prędkością 5-6 km/h. W rzeczywistości wszystko to jest mruganie okiem do klienta na zasadzie „legalne, ale...” – proste modyfikacje sprawiają, że otrzymujemy normalny, elektryczny motorower z manetką gazu, często mogący rozpędzić się nawet do ponad 25 km/h. I tu posłanka Niezgodzka przytacza francuskie rozwiązania mające zwalczać takie działania. We Francji za nielegalną modyfikację roweru elektrycznego grozi grzywna do 30 tys. euro i do roku pozbawienia wolności. Przepisy są więc bardzo ostre, ale jak zaraz pisze pani poseł:
Obecnie możemy mówić o znikomej wykrywalności, a co za tym idzie niskiej karalności, co zdecydowanie nie zniechęca potencjalnego kierowcy od nielegalnego modyfikowania swojego pojazdu.
Mówi to o Polsce, tyle że właściwie w całej Europie jest tak samo, a nawet gorzej. Nie bardzo wiadomo jak policja ma łapać użytkowników rowerów elektrycznych i przeprowadzać sprawdzenie, czy rower jest legalny. Kilka razy pisaliśmy o specjalnych przenośnych hamowniach do badań rowerów na miejscu, ale ile musiałoby ich być, żeby wykrywalność i karalność była faktycznie wysoka? Przecież takie rowery bez przerwy przemieszczają się po całym mieście. Punktów ich kontroli trzeba by nastawiać ze 20 w samym Krakowie.

W związku z tym posłanka Niezgodzka proponuje radykalniejsze rozwiązanie
Badania techniczne rowerów elektrycznych. Chcesz używać takiego pojazdu komercyjnie – musisz przejść kontrolę.
Sądzę, że zasadne byłoby również wprowadzenie w Polsce regularnych kontroli stanu technicznego rowerów elektrycznych, wykorzystywanych przez firmy dostawcze i transportowe
To dobrze brzmi, ale wyobraźmy sobie jak szeroko zakrojone działania trzeba byłoby podjąć, żeby to faktycznie wprowadzić. Czy każdą stację kontroli pojazdów przyszłoby wyposażyć w urządzenia do badania rowerów? A może byłby tylko jeden punkt na całe miasto? Ale to jeszcze nic, bo przecież modyfikacje tych rowerów odbywają się w sposób elektroniczny. Na badanie techniczne przyjeżdżałby pojazd w pełni legalny, a później momentalnie następowałby powrót do wersji po „customizingu” (jak napisała posłanka). Jedynym sens tego pomysłu jest taki, żeby badanie techniczne roweru elektrycznego przeprowadzać „na gorącym uczynku”, w trakcie jego komercyjnego używania. Wtedy rzeczywiście łatwo wykryć, że coś jest nie tak. A wiecie co byłoby jeszcze łatwiejsze?
Wprowadzenie taniego i łatwego w zakupie ubezpieczenia na takie pojazdy
Kupujesz ubezpieczenie OC za pewnie 100-150 zł na rok i dostajesz wydrukowaną naklejkę z numerem polisy. Wtedy możesz sobie jeździć zmodyfikowanym rowerem elektrycznym po jezdni. Naklejka musi być widoczna z zewnątrz tak jak tablica rejestracyjna motoroweru. Nie masz naklejki – konfiskata pojazdu. Nie bardzo wiem dlaczego skupiamy się na utrudnianiu i karaniu, zamiast na wprowadzeniu rozwiązania ułatwiającego życie i takiego, które sprawi że coś co dziś jest problemem, stanie się po prostu elementem normalnego życia. Przypomnę, że jakieś 12 lat temu rząd po prostu pozwolił posiadaczom prawa jazdy kategorii B na jeżdżenie motocyklami o pojemności do 125 ccm, co sprawiło że ludzie przestali jeździć nimi bez prawa jazdy, bo stało się to legalne. Co złego zdarzyło się z tego powodu? Otóż nic. I dokładnie tak samo byłoby w przypadku rowerów elektrycznych. Ludzie sami kupowaliby to ubezpieczenie, żeby mieć święty spokój i nie stracić pojazdu przy kontroli, a już w szczególności gdy cały dzień pracują przy użyciu takiego jednośladu.