REKLAMA

Motoblender 7/2020: wszystkie auta z ekranem na złom. Dziś

W tym Motoblenderze zajmiemy się miliardowymi stratami Forda, konfiskatą samochodów w Danii i wybitnymi przepisami w Australii, które zakazują kierowcom jeździć autem wyposażonym w ekran. 

motoblender
REKLAMA
REKLAMA

W czwartym kwartale roku 2019 Ford odnotował stratę w wysokości 1,67 miliarda dolarów. Ford dość często gościł w Motoblenderze ze względu na swoje radykalne posunięcia mające przywrócić mu wymarzoną zyskowność. Zwalnianie pracowników? Oczywiście. Okrawanie gamy modelowej w Stanach Zjednoczonych tylko do SUV-ów i crossoverów? Jak najbardziej. Zamykanie fabryk, uciekanie z kolejnych rynków i inne posunięcia – no pewnie. Wszystko po to, by na końcu się okazało, że to krew w piach, firma dalej przynosi gigantyczne straty. Jest tylko jedno wyjście – trzeba zintensyfikować działania skupione na zwiększeniu zyskowności. To z pewnością słuszna droga. Po prostu były zbyt łagodne. Trzeba zwolnić 95% załogi, w ofercie zostawić tylko jednego SUV-a, Mustanga i Mustanga Mach-E, a auta sprzedawać wyłącznie w stanie Michigan. Henry Ford w końcu od tego zaczynał. Powrót do korzeni, tylko to uratuje Forda. Co ma do powiedzenia sam prezes? Otóż nic, lub coś w rodzaju „no nie wyszło nam, no bywa” albo „to są takie kwoty, które wynikają z pewnego rodzaju działań...”.

Właściwie to nic mi do tego, chcą sobie tracić to niech tracą, widać tak lubią. Bawi mnie jednak ta dwoistość, gdzie producent samochodów wie, że auta sprzedają się przez emocje, bo ludziom się podobają lub nie (i często mają wylane na realne zalety praktyczne albo cenę), więc te emocje próbuje nieporadnie sprzedawać w reklamach. Nieporadnie, bo za tymi emocjami stoją prezesi, których interesują tylko tabelki w Excelu i tylko te tabelki budzą w nich emocje, a na samochody mają wyłożone. I dlatego to się nie skleja, bo ci prezesi gardzą tymi klientami, a im mocniej gardzą, tym bardziej to nie zarabia. Takie mam przemyślenie, choć oczywiście nie znam się na tym nic a nic.

Ford Explorer

Dania chce konfiskować samochody piratom drogowym

Ten pomysł wraca raz na jakiś czas i populiści oraz ruchy samochodofobiczne zawsze bardzo chętnie mu przyklaskują. Ale super, ktoś jedzie za szybko, to mu ZABIORĄ SAMOCHÓD! To go nauczy! Ahahaha dobrze mu tak! – na tym przeważnie kończy się proces myślowy tego typu geniuszy.

Jest sobie dwóch kierowców, przypuśćmy że obaj zechcieli tego dnia złamać przepisy i jechać za szybko po duńskich drogach. Łapie ich policja. Pierwszy traci swojego busa/minivana, dzięki któremu prowadzi firmę i wykarmia swoją czwórkę dzieci. Jest skończony. Drugi to bezrobotny syn bogatych rodziców, który jechał autem z wypożyczalni na minuty. Wypożyczalnia traci pojazd, muszą zwrócić się do syna żeby oddał im zań pieniądze, synuś wynajmuje prawnika, sprawa toczy się w sądzie, wypożyczalnia ponosi straty, zwalnia pracowników itp. Ach jakiż wspaniały przykład równości wobec prawa! Ale nie martwcie się, samochodofobowie mają na to gotową odpowiedź. Otóż, uważajcie: „trzeba uważać komu się pożycza samochód”, powiedział duński minister sprawiedliwości, Nick Hækkerup. Ee i co? Czy Nick Hækkerup powiedział już matce Hitlera „trzeba uważać kogo się rodzi”? Proste, wystarczy uważać, czyli nie pożyczać auta nikomu, kto jeszcze go nigdy nie pożyczał.

Również śmieszne jest to, że skonfiskowane samochody mają być wystawione na aukcję, a pieniądze zasilą konto rządowe. Czyli rząd będzie beneficjentem przestępstw obywateli. A zatem w interesie władz będzie, aby skonfiskowanych wozów było jak najwięcej. Czyli to model inny niż filipiński, gdzie skonfiskowane samochody po prostu są gniecione. Tu będą one konfiskowane dla zysku. Ponoć taki system działa już na Białorusi. Dobre wzorce!

Nie to jest jednak najzabawniejsze, a tytuły jakie ten nius miał na anglojęzycznych portalach. Najbardziej podobał mi się ten od The Local, gdzie napisali że „duński rząd ma dość drogowego piractwa”. Ale nie napisali już, że Dania to w zależności od badań 4 lub 5 najbezpieczniejszy kraj Unii Europejskiej jeśli chodzi o ruch drogowy. Wypadki śmiertelne są tam po prostu nadzwyczaj rzadkie. Zatem jaki jest powód, by przepisy dalej zaostrzać? To proste – chodzi o to, by wykazać się władzą, a władza polega na tłamszeniu obywateli nie dla ich dobra, ale z tego samego powodu, dla którego pies liże sobie jaja.

Australia karze 1000 dolarami mandatu za używanie telefonu

Policja w Queensland chwali się, że w ciągu 6 dni zarobiła 218 tys. dolarów australijskich, nakładając na 218 kierowców nowe, drakońskie mandaty za używanie telefonu. Brawo, świetna robota. Jest jeden problem: wygląda na to, że zrobiono to dla zysku. Nowe prawo jest po prostu źródłem dochodów – tak samo, jak było w Polsce, gdy straż miejska i gminna mogła używać fotoradarów. Bezpieczeństwo nie jest aż takie ważne, ponieważ mandat płaci się dokładnie taki sam, kiedy używa się telefonu podczas gdy auto stoi. Policja więc ustawia się w miejscu, gdzie robią się korki, idzie sobie wzdłuż korka, auta stoją i po kolei wyjmujemy frajerów do ogolenia z tysiąca baksów. To, że nie da się rozjechać nikogo stojącym samochodem, nawet gdyby używać dwunastu telefonów naraz, nie ma żadnego znaczenia.

Coraz częściej uważam, że w ogóle nie powinno być mandatów pieniężnych. Sytuacja, w której władza zarabia na nieprawomyślności jest sprzeczna z koncepcją państwa prawa. W dzisiejszych czasach można karać na 50 innych sposobów. Np. przetrzymaniem kogoś przez 3 godziny w radiowozie – jak się spieszy, to musi czekać. Pracami społecznymi różnego rodzaju. Dezaktywacją konta na instagramie (nawet nie wiecie jak dotkliwa mogłaby to być kara). Zatrzymaniem prawa jazdy na 3 dni, tydzień, albo na 3 miesiące na wszystkie dni robocze – nie możesz jeździć autem do pracy, możesz tylko w weekendy. Podniesieniem stawki ubezpieczenia auta o 100%. Koniecznością wykupienia specjalnych tablic rejestracyjnych, które oznaczają „jeździłem/am za szybko, jestem w okresie próbnym” itp. itd.

Ale sytuacja jest jeszcze zabawniejsza

Otóż okazuje się, że w Australii można dostać mandat również wtedy, gdy pasażer używa telefonu. Jakaś kobieta rozmawiała z kimś przez FaceTime jadąc samochodem jako pasażerka, policja zatrzymała ich i ukarała kierującą. Sprawa stała się głośna, zrobiła się afera, że jak to, dlaczego, o co chodzi – i proszę, odpowiedź od eksperta ds. bezpieczeństwa ruchu drogowego, Dimitra Vlahomitrosa: „kierowcy i ekrany to fatalne połączenie, nieważne kto trzyma urządzenie”. No i mamy jasność. Wszystkie nowe samochody z ekranami muszą zostać natychmiast zezłomowane. W szczególności Tesle. Oczywiście mowa tylko o Australii. W przeciwnym razie każdy kierowca jadący samochodem wyposażonym w ekran może zostać ukarany wysokim mandatem. Myślicie że Was wkręcam i że to żart? Zacytuję Wam przepis, po angielsku:

A driver must not drive a vehicle that has a television receiver or visual display unit in or on the vehicle operating while the vehicle is moving, or is stationary but not parked, if any part of the image on the screen is visible to the driver from the normal driving position; or is likely to distract another driver.

Czyli w skrócie: kierowca nie może prowadzić pojazdu z ekranem widocznym z miejsca kierowcy. Nie ma żadnej wątpliwości. Jest to wyraźnie zakazane. Dobrze, że nie wybieram się do Australii. Oczywiście bardziej z powodu pająków niż tych słusznych przepisów.

To na koniec coś lekkiego

Myślę, że powinniście odwiedzić na fejsie stronę „Unnecessary front nose swaps”, czyli „zbyteczne przekładki przedniej części nadwozia”. Niektóre przeróbki są tam wybitne – poziom jest rozmaity, ale zdarzają się prawdziwe perły. Oczywiście nie są aż tak dobre, jak te, które wpadły lata temu na mój konkurs „Złomnik front swap”, jednak popatrzeć i docenić warto.

REKLAMA

ABSOLUTNIE NAJLEPSZE

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA