James Bond w full-capie czyli Honda S2000 z nadwoziem Astona Martina DB5. Świetny tuning czy herezja?
Ktoś zbudował Astona Martina DB5 z napędem i wnętrzem S2000. To trochę tak jakby zrobić remake filmu Goldfinger, w którym James Bond pali e-papierosa i nosi czapkę marki Supreme. Już tłumaczę dlaczego.
Replika brytyjskiej legendy kojarzonej z agentem 007 z zewnątrz do złudzenia przypomina oryginał. Pomimo tego, że została zbudowana na podwoziu samochodu krótszego o 45,2 cm i szerszego o 7,4 cm z mniejszym o 8,9 cm rozstawem osi, udało się zachować proporcje niemal identyczne z oryginałem. Oczywiście da się zauważyć pewne różnice, patrząc choćby na wymiary drzwi i okien. Także detale, takie jak lusterka i wycieraczki są inne niż w brytyjskiej legendzie. Mimo wszystko dla laika to będzie po prostu Aston Martin.
Nie oceniaj po wyglądzie.
Dziwnie zaczyna się robić dopiero kiedy zajrzymy do środka. Zamiast ekskluzywnego wnętrza rodem z lat 60. znajdziemy tam po prostu Hondę S2000. Nie zrozumcie mnie źle, to nie jest zły środek. Zapewnia wszystko co potrzebne, by czerpać przyjemność z jazdy. Po prostu pasuje do klasycznego wyglądu Astona jak e-papieros i full cap do Seana Connery’ego. Zdecydowanie lepiej pasowałoby tu wnętrze choć trochę udające luksus lat 60.
Zaglądając pod maskę repliki również możemy poczuć się nieswojo. Przywita nas czerwono-czarna pokrywa zaworów z napisem VTEC. Oczywiście rzędowa czwórka F20C Hondy jest świetnym wysokoobrotowym silnikiem. Dysponuje mocą tylko nieznacznie mniejszą od prawdziwego Astona. Trudno mieć jakiekolwiek zarzuty do niezawodnej dwulitrowej jednostki poza jednym - jakoś tak dziwnie mieć w DB5 czterocylindrowy silnik. To trochę jak Mustang z 2.3, albo James Bond dumnie noszący bluzę z napisem Supreme. Niby jeździ dobrze, ale coś jest nie tak, coś się nie zgadza z wizerunkiem auta.
Ten dziwny mariaż ma swoje zalety.
Choć można mieć wątpliwości czy takie wnętrze oraz silnik są na miejscu w budzie Astona Martina, niewątpliwą zaletą będą właściwości jezdne. Honda S2000, choć wymaga od kierowcy umiejętności, zwłaszcza przy szybkim pokonywaniu zakrętów, prowadzi się niewątpliwie lepiej od dużo starszej konstrukcji, jaką jest DB5. Zamiast technologii z lat 60. w tej replice dostaniemy rozwiązania z samego końca XX w.
To przekłada się też na zdecydowanie wyższą niezawodność i dzięki temu niższe koszty eksploatacji. Dodatkową ulgą dla portfela właściciela będzie zapewne cena. Jeśli auto trafi ponownie na sprzedaż, niewątpliwie będzie o wiele tańsze niż prawdziwy Aston Martin DB5.
Kontrowersyjne, ale może znaleźć swoich amatorów.
Tak jak nieco bardziej stritłerowy Bond być może spodobałby się części współczesnej widowni, tak też i S2000 z karoserią wyglądającą jak Aston Martin znajdzie swoich fanów. Niekoniecznie stereotypowych hondziarzy w full-capach.
W końcu S2000 jest samochodem powszechnie poważanym i chwalonym za właściwości jezdne, a Aston jest ubóstwiany za styl. Wobec tego przynajmniej w teorii ta replika jest połączeniem doskonałym. Obrazoburczym jak zrobienie remake'u Goldfingera z ziomalskim 007, ale mającym szereg niepodważalnych zalet. Zresztą James Bond ma w kolejnym filmie jeździć elektrykiem, więc napęd i wnętrze Hondy w DB5 to tylko drobna herezja.