Porsche Taycan Turbo S Sport Turismo - test, który pokazał jaki powinien być samochód elektryczny
Mój test Porsche Taycan Turbo S Sport Turismo przypadł zimową porą. Był to idealny okres, żeby sprawdzić możliwości elektrycznej bestii z 761 KM pod maską.
Długo zastanawiałem się nad tym, jaką formę powinien mieć ten tekst. W głębi duszy czułem, że nie mogę zrobić tego, jak każdy portal motoryzacyjny. W końcu maniacy suchych cyferek nie przychodzą po Porsche. Owszem, fajnie znać pojemność bagażnika (405 l z tyłu i 84 l z przodu), wymiary (4936 mm długości, 2900 mm rozstawu osi i 1996 mm szerokości) i inne nudne rzeczy takie jak zasięg (producent podaje do 458 km, ale włóż to między bajki, zimą było to 310 km), czy pojemność akumulatorów (83,7 kWh dla użytkownika).
Ale to nie są dane, których szukasz w najmocniejszej odmianie Porsche Taycan. Dlatego skupmy się na najważniejszych. 761 KM maksymalnej mocy, 1050 Nm momentu obrotowego 2,8 s do setki w trybie Launch Control, 9,6 s do 200 km/h, prędkość maksymalna ograniczona do 260 km/h. To są istotne dane. Postanowiłem odczekać z napisaniem tego tekstu miesiąc, żeby minęła moja początkowa ekscytacja. Doszedłem do wniosku, że porozmawiam o emocjach, bo to jest ważne, a nie jakieś tabelki z danymi technicznymi. W trybie normalnym auto ma 625 KM, ale to jest więcej niż potrzeba.
Porsche Taycan Turbo S Sport Turismo, którym jeździłem, kosztowało ponad milion złotych, ale wyglądało jak milion dolarów
Jestem zakochany w tym designie od pierwszych zdjęć szpiegowskich. Nigdy nie sądziłem, że przyjdzie mi kiedykolwiek usiąść za kierownicą tego samochodu, ale miałem szczęście. Na żywo samochód robi jeszcze lepsze wrażenie niż na zdjęciach. Jest niski, szeroki i przykuwa wzrok, zwłaszcza w malowaniu z palety Paint to Sample, które było na tym samochodzie (kolor to Natoolive). Uroku dodawały karbonowe akcenty, za które też trzeba dopłacić. Przez to, że auto wydaje się szersze niż faktycznie jest, drżałem o te karbonowe elementy za każdym razem, gdy jechałem wąską uliczką, lub wjeżdżałem w wąską bramę. Wyjazd z siedziby Porsche to było wyzwanie. Jeżeli nie byliście jeszcze w salonie na ulicy Połczyńskiej w Warszawie, to polecam się udać i przekonać się jak można wykorzystać każdy centymetr wolnej przestrzeni. Sytuacji nie ułatwiał leżący na gęsto śnieg. Ale nie z takich miejsc się wyjeżdżało.
Zanim jednak wyjedzie się na ulicę, to wypada zająć miejsce we wnętrzu i się chwilę rozejrzeć. Siedziałem w wielu w samochodach, również tych z najwyższej półki. Pomimo tego Porsche Taycan Turbo S Sport Turismo, robi niesamowite wrażenie. Połączenie nowoczesnych ekranów z mięsistą skórą i metalem jest świetne. Nie zapomniano nawet o takich detalach jak włącznik umieszczony po lewej stronie, tak jak nakazuje tradycja.
Kocham znajdujący się na środku deski rozdzielczej zegar, lekko irytuje mnie wybierak kierunku jazdy z prawej strony kierownicy. Przez chwilę miałem problem z jego znalezieniem, bo jest minimalistyczny. Menu pokładowe jest szybkie i wygodne w obsłudze. Nie znajdziemy tutaj fizycznych przycisków, tylko haptyczne, ale to nic, bo nawet zmiana temperatury odbywa się bezproblemowo.
Nie będę tracił czasu na zbędny opis wnętrza
To oczywiste, że fotele (w tej wersji były to komfortowe) są doskonale wyprofilowane i mają elektryczną regulację każdego odcinka. W tym modelu miały dodatkowo opcję masażu, z której chętnie korzystałem. Wszystko jest tutaj tak jak powinno być. Miejsca nikomu nie zabraknie, nawet na tylnych fotelach. Z powodu obecności ekranów przy zagłówkach nie udało mi się przypiąć fotelika w wersji RWF, ale moje młodsze dziecko było ucieszone, że siedzi przodem. Wróćmy jednak na właściwy fotel. Nie lubię, gdy w aucie widać maskę, a fotele zawsze ustawiam maksymalnie w dół. W Taycanie siedzi się tak nisko i głęboko, że dziwiłem się, że nie dostałem jeszcze dodatkowej grudniowej pensji z okazji Barbórki. Maski się nie dostrzega, ale za to widać zaokrąglone przednie błotniki. Te krągłości są uzależniającym widokiem. Podobnie jest w bocznych lusterkach - są tak ustawione, że zawsze widać zaokrąglone biodra Porsche. Piękny smaczek.
Test Porsche Taycan Turbo S Sport Turismo udowodnił mi, że to auto jest wszechstronne. Zawiozłem rodzinę do Zakopanego, polatałem po zakrętach, śmigałem autostradą i w każdej z tych ról samochód spisywał się bardzo dobrze. Pneumatyczne zawieszenie sprawia, że nawet polskie drogi nie są straszne.
Najlepsze jest coś innego
Tym samochodem wcale nie trzeba jechać szybko, żeby się uzależnić. Gdy tylko chcemy, jest tak cywilizowany, że można odnieść wrażenie, że to zwykły samochód, ale gdy tylko mamy taki kaprys to zamienia się w szybki zielony pocisk. Na początku byłem pełen obaw, że ten samochód będzie się zachowywał jak niektóre samochody sportowe - czyli tak, że masz ochotę od tego ciągłego szarpania zwrócić oranżadę ze szkolnej dyskoteki. Tymczasem nic tu takiego nie ma miejsca. W trybie Comfort jest ucywilizowany aż do przesady. Sport i Sport Plus zupełnie zmieniają charakter samochodu. Taycan usztywnia się i obniża, aktywne zawieszenie eliminuje wszelkie możliwe przechyły, ma się wrażenie, że auto przykleja się do drogi. Owszem, przy procedurze Launch Control Taycan ma lekki uślizg, ale mam wrażenie, że inżynierowie Porsche zrobili to specjalnie, taki ukłon w stronę starszych modeli. Ten uślizg jest na tyle delikatny, że nie ma mowy o utracie kontroli.
Samochód prowadzi się jak po sznurku. Nie ma zakrętu, którego nie przejedzie z dużą prędkością. To zasługa elektromechanicznie sterowanych stabilizatorów i magii, jaką wykonali inżynierowie Porsche przy konstrukcji tego zawieszenia. Ma się wrażenie, że Taycan nagina prawa fizyki. Wręcz mówi: dajesz, pojedziesz szybciej w tym zakręcie. Ani razu podczas prawie 2000 km nie doszło do niebezpiecznej sytuacji. Gdy po ładowaniu się w nocy na pustym sklepowym parkingu postanowiłem zarzucić tyłem, to naprawdę musiałem uzyskać wysoką prędkość i mocny kąt skrętu, żeby zakłócić tor jazdy. Nie wiem, jak oni to robią, ale to mistrzostwo świata.
Rób mi tak jeszcze
Korzystanie z mocy w tym samochodzie uzależnia, wywołuje za każdym razem szeroki uśmiech na twarzy. To nic, że po którymś gwałtownym wyproście prawej nogi szyja boli jak po wypadku komunikacyjnym. To minie, a radość zostaje. Chociaż gdybym był osobą decyzyjną w Porsche, to zastanowiłbym się nad dołączeniem kołnierza ortopedycznego z logo marki jako elementu pakietu akcesoriów do tego samochodu. To jest wprost niewiarygodne, co to auto robi z człowiekiem. Można cały dzień spędzić na kopaniu pedału przyspieszenia i nie mieć dość. 2,8 s podawane przez producenta jest wartością, która nawet po miesiącu jest wręcz zakrzywieniem fizyki. Auto waży ponad 2,3 tony, a pomimo tego nie spotkałem na swojej drodze żadnego samochodu, który mógłby z nim stanąć w szranki. Dodajesz mocy i wzium - jesteś kilkaset metrów dalej w czasie krótszym niż powiesz głośno: Porsche Taycan jest wspaniałe.
W takim samochodzie najlepiej widać wszystkie zalety wynikające z napędu elektrycznego. Zero opóźnień, turbodziury, naciskasz gaz i w tej samej chwili samochód reaguje. Moc i moment obrotowy dostępne są od razu, więc z każdej prędkości auto potrafi się wyrwać do przodu, jeżeli tylko zażyczy sobie tego kierowca. Generowane przeciążenia są pewnie podobne jak przy starcie rakiety kosmicznej. Miałem jedną sytuację, że ktoś postanowił mi podjechać pod sam zderzak podczas wyprzedzania kolumny ciężarówek. Nie mrugał, bo nikt nie pogania Porsche nawet, gdy jedzie przepisowo, ale poczułem, że jest za blisko. Wyprost prawej nogi, chwila i już nie widziałem go nawet w lusterku. Jestem pewien, że dalej błąka się po A4 i szuka zielonego statku kosmicznego, który gwałtownie przyspieszył. Może po powrocie do domu opowiedział, że widział UFO?
Test Porsche Taycan Turbo S Sport Turismo uświadomił mi kilka rzeczy
Pierwszą z nich jest to, że panel internetowych ekspertów od elektryków nie ma pojęcia, o czym mówi. Ile się naczytałem opowieści o zbyt ciężkich samochodach elektrycznych, które źle się prowadzą, które nie nadają się do szybkiej jazdy ani po prostej, ani w zakrętach. Nic bardziej mylnego. Testowane Porsche to pełnoprawny samochód sportowy. Pomijam już nawet kwestię przyspieszenia, ten samochód kocha zakręty. Mam taką serię paru zakrętów w okolicy, które przejechałem niezliczoną ilość razy. Wiem, ile mogę pojechać każdym samochodem, jaki miałem, ale dopiero Porsche sprawiło, że odpuściłem. Z każdym kolejnym przejazdem zwiększałem prędkość, żeby zobaczyć jak się zachowa. Doszedłem do momentu, w którym ciężki samochód, ale za to szeroki, naszpikowany elektroniką i z nisko położonym środkiem ciężkości sprawił, że dałem spokój, bo mój mózg zbuntował się przeciw dalszym próbom. Na liczniku widziałem wartości, które nie mieściły mi się w głowie, nigdy nie sądziłem, że da się pokonać te zakręty z taką prędkością. Najlepsze jest to, że to ja odpadłem, a nie samochód. Dodam, że w trakcie testu Taycan jeździł na oponach zimowych. Na samą myśl o przyczepności zapewne zapewnianej przez opony letnie zgniata mi szyszynkę.
Podejrzewam, że sztab ekspertów od oceny modelu jazdy wymiękłby dużo wcześniej. Żeby zmusić Porsche do utraty przyczepności, nawet na wyłączonych systemach trzeba bardzo się postarać i mieć odpowiednie umiejętności. Nie zaszkodzi pójść na jakieś szkolenia ze sportowej jazdy. Ale żeby nie było tak różowo, to jest jeden minus. Pod żadnym, ale to żadnym pozorem nie włączajcie opcji, która sprawia, że z głośników emitowany jest dźwięk mający udawać silnik spalinowy. Wyłączcie to i zapomnijcie, że taka opcja w ogóle istnieje, bo ten dźwięk jest okropny. Nie rozumiem, jak to przeszło fazę testów.
Druga jest smutniejsza
Najlepsze samochody elektryczne są bardzo drogie. Jeździłem różnymi, ale żaden nie dał mi tyle radości i uśmiechu, co Porsche za milion złotych. To astronomiczna kwota, nawet w czasach dobrobytu. Ale za to dostaje się samochód kompletny, taki w którym wady elektromobilności w ogóle nie irytują.
To nic, że musiałem przez problem z ładowaniem zwiedzić Rzeszów, co do tej pory wywołuje u mnie traumę. To nic, że stałem przy temperaturze -18 stopni i ładowałem Porsche, bo w nocy ładowarka nie dała rady. Nie szkodzi, że zasięg wynosił tylko 310 km. Gdybym miał wybrać jeden samochód, którym jeździłbym do końca życia - byłby to ten. Za prowadzenie, za wykonanie, za to, że ma się wrażenie obcowania ze szczytowym osiągnięciem ludzkich możliwości. Nigdzie indziej nie dostaniesz takich emocji, nie będziesz miał poczucia, że jesteś we właściwym miejscu, we właściwym samochodzie elektrycznym. Może i Tesla Model S była pierwsza i w wersji Plaid jest odrobinę szybsza, może Mercedes EQS jest trochę bardziej luksusowy, ale za to żaden inny EV nie łączy wszystkiego w jedną spójną całość.
Jeżeli będziesz kiedykolwiek rozważał zakup Porsche Taycana w tej wersji, to bierz go i kochaj życie. Nie patrz na suche tabelki i cyferki, które interesują nudziarzy. Wsiądź i poczuj emocje, bo tego auta nie kupuje się rozumem, tylko sercem. Ten wpis ma już prawie 2000 słów, a ja mógłbym pisać o tym samochodzie przez kolejne kilkanaście tysięcy. Ale zamiast tracić czas na czytanie, lepiej skontaktować się z salonem i umówić się na jazdę próbną. Nawet na fotelu pasażera jest cudownie. Porsche pokazało, że elektryczna motoryzacja może być wspaniała, tylko niestety musi swoje kosztować.
Czytaj również:
Zdjęcia: Chris Girard