Jeep pokazał nowy model. To słoń z sercem myszy
Jeep właśnie zaprezentował nową wersję jednego ze swoich najważniejszych modeli. Grand Cherokee, bo o nim mowa, właśnie przeszedł lifting, przy okazji którego dostał silniczek na pozór nieprzystający do swojej marki.

Jeep ostatnio zasypał rynek nowościami. W sierpniu pokazał nowego Cherokee, na początku bieżącego miesiąca pojawiła się odświeżona wersja flagowego Grand Wagoneera, a oczekiwanie na elektrycznego Recona ma umilić ostatnia premiera - nieco zmodernizowana odmiana jednego z jego najpopularniejszych modeli, czyli Grand Cherokee.
Zmian na zewnątrz nie dostrzeżecie
Na pierwszy rzut oka nowy Grand Cheeroke nie różni się zanadto od poprzednika - spośród różnic wizualnych z przodu możemy jedynie wskazać zmodyfikowany przedni zderzak z innym kształtem wlotów powietrza, oraz nieco inny kształt oświetlenia LED w przednich reflektorów. Z tyłu jest jeszcze bardziej powściągliwie - jedyną zmianą jest połączenie tylnych świateł ciemną blendą. Pojawiło się także kilka nowych opcji kolorystycznych.


We wnętrzu wystąpiła jedna, choć dość istotna zmiana - jest nią nowy, centralny ekran systemu informacyjno-rozrywkowego. Ma on przekątną 12,3 cala, zamiast 10,1 w poprzednim modelu.

Najważniejszy jest pewien mały silnik
Dużo ważniejsza od detali w wyglądzie zewnętrznym, jest pewna nowość pod maską. Jest nią Hurricane 4 Turbo, czyli nowy silnik w gamie Grand Cheerokee.

Jest to jednostka o niespodziewanie małej pojemności i liczbie cylindrów. Ma ona zaledwie (jak na Jeepa Grand Cherokee) dwa litry, oraz cztery cylindry w układzie rzędowym. Reszta jednak się zgadza - dzięki turbodoładowaniu rozwija on 324 KM mocy i 450 Nm momentu obrotowego.
Wykorzystuje on technologię zwaną Turbulent Jet Injection, która - jak deklarują przedstawiciele Stellantis North America - zapewnia szybsze i pełniejsze spalanie. Ma ona wykorzystywać świecę do zapłonu niewielkiej ilości paliwa w komorze w kształcie kubka, znajdującej się na szczycie każdego cylindra. Spalane paliwo rozpręża się i trafia do komory spalania, powodując szybsze i pełniejsze spalanie mieszanki paliwowo-powietrznej, co przekłada się na lepsze osiągi i niższe zużycie paliwa.
Ma to być technologia stosowana w silnikach Formuły 1, a pierwsze podejście do jej zastosowania w samochodzie drogowym miała miejsce parę lat temu w jednym z modeli Maserati. Jednak tym razem jest to pierwsze podejście do wprowadzenia tego rozwiązania do wielkoseryjnej produkcji. Ma ona zapewniać oszczędność paliwa na poziomie 10 proc. (choć tu danych jeszcze nie opublikowano) i większą moc na poziomie 20 proc., względem obecnej jednostki z gamy Stellantis o podobnych parametrach. Do tego, w nowym silniku zastosowano turbosprężarkę o zmiennej geometrii łopatek umieszczonych wewnątrz obudowy i generujących ciśnienie do 2,4 bara. Dzięki temu aż 90 proc. maksymalnego momentu obrotowego silnika jest dostępne w zakresie od 2600 do 5600 obr./min.
Auto po modernizacji ma trafić do dealerów pod koniec bieżącego roku, jako rocznik 2026. Na początek trafi oczywiście do Ameryki Północnej, a czy ujrzymy go także u polskich dealerów - czas pokaże.
Więcej o amerykańskiej części Stellantis przeczytasz tutaj:







































