Stellantis się rozpadnie: przewiduje człowiek, przez którego Stellantis się rozpadnie
To ma sens. Były prezes koncernu Stellantis, Carlos Tavares, siedzi sobie na luksusowej emeryturze i roztacza dramatyczne wizje na temat tego, co może stać się z firmą. Ciekawe, czyja to robota.

Zadaniem szefa firmy jest tak pracować, by przedsiębiorstwo rosło w siłę i miało się jak najlepiej. Gdy mówimy o zarabiającym gazyliony prezesie korporacji zatrudniającej tysiące osób i działającej na każdym kontynencie oprócz Antarktydy, wymagania robią się odpowiednio większe.
Ale zdania na temat rządów Carlosa Tavaresa w Stellantisie są podzielone
OK, „podzielone” to złe słowo. Większość osób z branży, z tymi najważniejszymi na czele, patrzy na niego raczej chłodno. Portugalczyk, który odszedł pod koniec 2024 roku (teoretycznie była to jego własna decyzja) słynął z bezkompromisowego cięcia kosztów i skupienia wyłącznie na marżach, a nie na wolumenie sprzedaży. To stąd mamy modele różnych marek, które różnią się tylko detalami, niezwykle wąskie gamy nieprzesadnie udanych silników i usuwanie z cenników cenionych przez klientów odmian. Tavares do tego dość agresywnie elektryfikował gamę, działając w wielu przypadkach jednotorowo. Już wiemy, że klienci tego nie chcą - i coraz więcej marek też się o tym przekonuje.
To wszystko działało (czyli sprawiało, że tabelki w Excelu były zielone), ale na krótką metę. Obecnie koncern nie jest, delikatnie mówiąc, w swoich najlepszych czasach.
I wtedy na scenę wchodzi Tavares, cały na biało
„Stellantis może w przyszłości ulec podziałowi, a jego europejska część trafi w ręce inwestorów z Chin” - oto, co menadżer napisał w swojej świeżutkiej autobiografii. Wydawałoby się, że powinien raczej pisać „Stellantis jest piękny i potężny, a dzięki moim rządom będzie niezwyciężony”. Nic z tego.
Jak podaje portal Automotive News Europe cytujący książkę, były prezes otwarcie przyznaje, że obawia się o trwałość „trójstronnej równowagi interesów” między Włochami, Francją i Stanami Zjednoczonymi.
„Martwi mnie, że ten trójpodział może się załamać. A bez mojego udziału nie jestem pewien, czy francuskie interesy, które zawsze miałem na sercu - w co nie wszyscy wierzyli - będą nadal dobrze bronione” - napisał Tavares.
OK, czyli mamy trochę autopromocji
Tavares spekuluje, że chiński producent mógłby przejąć europejską część firmy, czyli m.in. takie marki, jak Peugeot, Citroën czy Opel. W tym samym czasie amerykański dział koncernu - obejmujący Chryslera, Dodge’a, Jeepa i Rama - mogłoby powrócić pod pełną kontrolę inwestorów z USA. W jego ocenie taki ruch mógłby nawet przynieść korzyści, bo uwolnione od wewnętrznych napięć rynki działałyby efektywniej, a marki mogłyby rozwijać się w sposób bardziej dopasowany do lokalnych realiów.
Tego typu teksty to najpewniej próba rozliczenia się z własnymi krytykami i należy je czytać jako „byłem świetny, ale jeśli coś pójdzie nie tak, to pamiętajcie - to nie moja wina!”. Tavares pewnie wie dobrze, jak nikt inny, na ile realna jest wizja, którą roztacza (czyli: bardzo realna). Bawiąc się w proroka, odsuwa od siebie podejrzenia. Ale i tak wiadomo, że to w dużej mierze będzie jego zasługa.
Obawiam się, że rozpad koncernu jest nieunikniony
Mogę założyć się o 10 złotych i paczkę chipsów, że Stellantis w ciągu 3, góra 5 lat się rozpadnie i skorzystają na tym Chińczycy. Obecnie to kolos na glinianych nogach. Tak wielkie koncerny są niczym tankowiec: trudny do sterowania, trudny do wyhamowania, powoli reaguje na komendy i zmiany. To nie wróży dobrze. Aha, jeszcze jedno: Tavares napisał też, że „mógł zrobić mnóstwo rzeczy inaczej”. To wróży jeszcze gorzej. Wiele wskazuje na to, że Portugalczyka historia zapamięta jako grabarza kilku utytułowanych i dawniej wspaniałych marek...







































