Używana Kia Sportage w polskim budżecie. Co kupić do 50 tys. zł i nie oszaleć?
Kia Sportage to jeden z najpopularniejszych samochodów w ogłoszeniach. Podaż jest ogromna, ale i popyt też. Przejrzałem ogłoszenia do 50 tys. zł, bo taki budżet podpowiedziała mi wyszukiwarka.

Ci, którzy kupili nową Kię Sportage – nawet już lata temu – mogą teraz pogratulować sobie, podając lewą dłoń prawej. Ten SUV w Polsce należy do najpopularniejszych wyborów od dłuższego czasu, wskutek czego utrata wartości jest znacznie mniejsza niż w przypadku aut premium albo dziwniejszych marek. Sportage to bardzo bezpieczny wybór, zarówno jako nowa, jak i używana. Wóz nie ma typowych, uciążliwych usterek czy wad konstrukcyjnych. Czasem trzeba zająć się jakimś drobiazgiem, ale co do zasady – po prostu jeździ i działa.
Wygląda na to, że najpopularniejszy budżet na Sportage z drugiej ręki to „do 50 tys. zł”
Tak podpowiedziało mi Google – Sportage do 50 tys. zł to podobno najczęściej wyszukiwane wyrażenie. Sprawdziłem więc, co można kupić za te pieniądze, a przede wszystkim – co kupić warto. Wygląda na to, że w przedziale cenowym 40-50 tys. zł dominującym modelem jest Sportage III generacji z lat 2010-2016, najczęściej po liftingu, który nastąpił w roku 2014. To oznacza, że będziemy mieli do wyboru dwa silniki benzynowe:
- 1.6 GDI 136 KM
- 2.0 GDI 166 KM
Oraz diesle:
- 1.7 115 KM
- 2.0 136 KM
- 2.0 184 KM, także z automatem
Tylko wersje dwulitrowe występują z napędem na cztery koła. Uzbrojeni w tę wiedzę możemy ruszać na poszukiwania idealnego Sportage. Zacznę od benzynowych, chociaż wyjątkowo wcale nie polecam ich najbardziej.
Po pierwsze: wskutek zastosowania wtrysku bezpośredniego w obu silnikach benzynowych, nie ma możliwości zamontowania w nich tradycyjnej instalacji gazowej, co najwyżej dotrysk gazu. Jeśli ktoś chce Sportage z LPG, musi znaleźć wariant sprzed liftingu z benzynowym 2.0. Taka wersja ma sporo zalet, bo jest i moc, i niski koszt paliwa, i często również skrzynia automatyczna. Znalazłem taki wóz za 48 tys. zł, ale jest z 2012 r. Czy warto płacić tyle za samochód 13-letni z przebiegiem prawie 200 tys. km? Jeśli po weryfikacji wyjdzie, że jest w dobrym stanie, to czemu nie? Na pewno będzie o wiele przyjemniejszy w jeździe niż 1.6 GDI. Zresztą ich ceny tak właśnie się kształtują – ta wersja jest najdroższa. Jeśli 2.0 ma skrzynię ręczną, cena przeważnie jest trochę niższa. Natomiast obecność napędu na cztery koła w żaden sposób nie podnosi wartości pojazdu, chyba klienci niespecjalnie planują jeździć tym w terenie. Powiedziałbym, że egzemplarze poliftowe, czyli z 2.0 GDI, niespecjalnie przerabialnym na gaz, są nawet tańsze niż ładne, przedliftowe 2.0 MPI.

Wygląda na to, że konfiguracja 2.0 + gaz jest mocno poszukiwana. Niestety, nie ma co liczyć na okazje. Jak znalazłem jedną – tu link – to mamy fascynujące połączenie: „bezwypadkowy” i grill od wersji sprzed liftu w aucie poliftowym. Przesuwając suwak dziwności jeszcze dalej, mamy 1.6 GDI z gazem BRC. Nie do końca wiadomo, czy jest to instalacja typu „inteligentny dotrysk” czy ktoś faktycznie próbował przerobić silnik z wtryskiem bezpośrednim na zwykłą instalację zasilania ciągłego.
Jeśli przeżyjemy obecność silnika 1.6, to mamy szansę na nowszą generację
Za 50 tys. zł można kupić już generację czwartą, tę z oznaczeniem QL (trzecia to SL). Będzie miała manualną skrzynię biegów, napęd na przód i dynamikę naznaczoną istotnym brakiem momentu obrotowego. To nie znaczy, że nie da się tym jeździć, po prostu trzeba brać w trasę ze dwie duże torby cierpliwości, a wyprzedzanie planować na dzień naprzód. Tu przy cenie 50 tys. zł nie ma za bardzo wybrzydzania: kupujesz to co jest i się cieszysz – rocznik to przeważnie maksymalnie 2016, silnik wolnossący a nie T-GDI (z tym jest znacznie drożej). Jednak dostaje się ładniejsze wnętrze i przeważnie lepsze wyposażenie oraz wyciszenie. Jeśli ktoś planuje eksploatację w mieście, może zaryzykować. Znalazłem takie ogłoszenie z wiarygodnym opisem – ten wóz jechałbym rzeczywiście obejrzeć, gdybym szukał Kii Sportage. A na wybrednych klientów czeka ogłoszenie z autem oferowanym przez autoryzowanego dealera Kii, z nowym sprzęgłem. Tak, ma ubogie wyposażenie, ale czy to wada w aucie używanym? Mniej gadżetów to mniej awarii.

Wiadomo, że handlarze muszą handlować, ale...
W przypadku Sportage tak dużo jest samochodów z polskiego salonu, że trudno mi znaleźć realny powód zainteresowania egzemplarzami z Niemiec. Zwłaszcza w tej cenie i z najsłabszym silnikiem. O ile w przypadku marek typu Audi czy BMW z importu pochodzi często ponad 80 proc. aut, o tyle w przypadku Sportage co drugie auto opuściło polski punkt sprzedaży. To oznacza, że wiele z nich można sprawdzić od razu za darmo w serwisie HistoriaPojazdu.gov.pl - przynajmniej jeśli chodzi o przebieg.
Podsumowując wersje benzynowe: do 50 tys. zł można kupić albo „dopasioną” wersję 2.0 z automatyczną skrzynią biegów, najlepiej MPI a nie GDI (pod kątem ewentualnej instalacji LPG), albo 1.6 GDI, ale nowszej generacji. Starsza z 1.6 GDI w cenie znacznie powyżej 40 tys. zł ujdzie tylko wtedy, gdy jest naprawdę w idealnym stanie, z polskiego salonu i z małym przebiegiem.
A teraz diesle
Występuje równowaga między wersjami benzynowymi a dieslami. Właściwie wszystkie jednostki wysokoprężne są tu godne polecenia. 1.7 CRDi naprawdę mało pali i nie ma dwumasowego koła zamachowego. 2.0 CRDi zapewnia bardzo dobre osiągi w trasie, zwłaszcza w odmianie 184 KM, która mogła łączyć się ze skrzynią automatyczną. Ceny są podobne, chociaż diesle wydają się tanieć nieco szybciej. Da się bez problemu kupić 1.7 CRDi generacji QL (po 2016 r.) do 50 tys. zł i jeśli ktoś planuje duże przebiegi – to dobry plan. W tym przypadku cena 43 500 zł wydaje się nadzwyczaj atrakcyjna... nie wiem czy nie nazbyt atrakcyjna. Wystawiony obok podobny egzemplarz z trochę mniejszym przebiegiem kosztuje 6500 zł więcej. Ciekawostka: znalazłem Sportage z bardzo dużym przebiegiem, prawie 300 tys. zł (to ten, jest tani) i z dwulitrowym dieslem. Sprzedający pisze, że auto nie ma żadnych śladów zużycia. Ja to lubię takie okazje, ale domyślam się, że te 289 tys. km może zniechęcać zwykłych kupujących.

Niestety, z dieslami 2.0 jest taki problem, że prawie wszystkie są z importu. Słabsze 1.7 (w nowszej generacji – 1.6) można kupić z polskiego salonu. Jeśli trafia się „krajowe” 2.0, to potrafi być w tak ubogiej wersji, że nie ma nawet wielofunkcyjnej kierownicy. Importowane samochody są na tyle tanie, że da się znaleźć nowszą generację z silnikiem 2.0 CRDi. Z drugiej strony nie należy skreślać wszystkich egzemplarzy z importu, bo sporo z nich jest już całkiem długo w rękach polskich właścicieli i zostało doprowadzonych do porządku. Najbardziej rozbawiło mnie ogłoszenie z samochodem „z polskiego salonu” i tablicami wygenerowanymi przez AI.
Podsumowując
Stosunkowo łatwo jest kupić niezły egzemplarz benzynowy, ale z 2.0 nie będzie tani, a z 1.6 GDI umęczy słabymi osiągami. Diesel 1.7 CRDi mechanicznie nie ma słabych stron i jest dość łatwy do znalezienia, a przy okazji bardzo mało pali. Ale nie występuje z automatyczną skrzynią biegów. Optymalna konfiguracja to mocny diesel 2.0 i automat, jednak jest też najbardziej ryzykowna z powodu ogromnej przewagi samochodów importowanych i niezarejestrowanych. Ze względu na ogromną liczbę ogłoszeń proponuję trzymać się aut wystawionych w odległości do 100-150 km. Nie warto jechać po Sportage przez całą Polskę. Pozostaje tylko pytanie, czy warto kupić uboższy egzemplarz nowszej generacji, czy może być starszy, ale mocniejszy i bogatszy. Ja bym brał starszy, ale to tylko moja opinia...








































