Stellantis wcale nie chce sprzedać Maserati Chińczykom. Naprawdę nie chce. Uwierzcie, bo to prawda
W ogóle im to nawet nie przeszło przez myśl, przecież Maserati to globalnie rozpoznawalna marka i pozbywanie się jej byłoby strzałem w któryś element własnego ciała. Dyrektorka finansowa Stellantis, Natalie Knight, intensywnie zaprzecza pogłoskom i ja oczywiście jej wierzę.
Maserati to marka, która dawno powinna upaść. Nie wiem za bardzo jak można tak zaniedbywać gamę modeli, ale najwyraźniej się da. Najpierw bardzo długo zwlekali z SUV-em, potem ten SUV okazał się niezbyt ciekawy. Produkowali więc sedany o dyskusyjnej urodzie i znowu zwlekali z SUV-em, tyle że mniejszym, a kiedy już go pokazali, to okazało się że wygląda jak Ford Puma.
Teraz zrobili już najgłupszą rzecz z możliwych
Okroili gamę do dwóch modeli: Grecale i GranCabrio. Tak, jest jeszcze supersamochód MC20, ale robią go tylko na indywidualne zamówienie. W ofercie dalej występują nieprodukowane już Levante, Ghibli i Quattroporte, które do tej pory jakoś napędzały sprzedaż, ale wszystkie one są stare i klienci mogą nabyć tylko model wytworzony w 2023 r. Wskutek tych genialnych posunięć, mających z pewnością na celu zwiększenie zyskowności, sprzedaż w pierwszym półroczu 2024 r. spadła do 6500 aut, podczas gdy przez pierwszych 6 miesięcy roku ubiegłego sprzedano 15 000 sztuk Maserati. I teraz kierownictwo jest zaniepokojone, że chyba coś jest nie tak.
Do tego dochodzą nierealne zapowiedzi o tym, że w 2025 r. wszystkie modele Maserati będą elektryczne
Mamy połowę roku 2024 i zero procent gamy Maserati jest elektryczne. No to wypadałoby się trochę brać do roboty, bo trudno się walczy na rynku mając jeden sprzedawalny model, czyli Grecale – zresztą nie takie atrakcyjne wcale. Dorzućmy jeszcze równie realistyczną zapowiedź wycofania wszystkich modeli spalinowych do roku 2030: w to akurat jednak jestem w stanie uwierzyć, bo po prostu zlikwidują wszystko i tego nie będzie, i tym sposobem rzeczywiście Maserati nie będzie sprzedawać żadnych spalinowych aut już za sześć lat.
Słowa dyrektorki Natalie Knight każą sądzić, że Stellantis rozważa sprzedaż marki Maserati
„Może zdarzyć się, że w przyszłości wskutek oceny marki, będziemy rozważać co byłoby najlepszym domem dla Maserati” – powiedziała pani Natalie, co brzmi jak „najchętniej byśmy to sprzedali w diabły, i tak nie mamy na to pomysłu”. Mój ulubiony prezes Carlos Tavares dodał, że w przeszłości otrzymywał już propozycje odkupu Maserati od firm z Chin, ale nie planuje takich posunięć. Jeśli Carlos mówi, że czegoś nie planuje, to pewnie już podpisali wstępną umowę albo coś. Zwłaszcza że ta poprzednia wypowiedź była z kwietnia, a w zeszłym tygodniu zeznał, że „w sprawie przemieszczeń aktywów nie ma żadnego tabu”. Trudno tu przeoczyć, że fabryka Maserati w Grugliasco we Włoszech ma trafić w ręce koncernu Chery. Nie, to wcale nie wygląda, jakby chcieli się tego pozbyć.
Być może sprzedaż Maserati Chińczykom jest jedynym ratunkiem dla tej zasłużonej marki
Jeśli byłe angielskie MG przeżywa drugą młodość pod rządami SAIC, a Volvo radzi sobie świetnie w grupie Geely, to czemu Maserati nie miałoby trafić np. do Chery? Zapewne Chińczycy potraktowaliby tę markę z większą uwagą niż Stellantis, dla którego jest to stopięćdziesiąte logo w ich portfolio i pewnie zajmują się Maserati tylko kiedy sobie o nim przypomną. Jeśli przejście Maserati w chińskie ręce miałoby oznaczać lepsze, świeższe i ciekawsze wozy z trójzębem na masce, to jestem za. Nie mogę się doczekać jakiegoś małego, chińskiego hatchbacka z napędem elektrycznym i nazwą nawiązującą do najlepszych czasów, na przykład Maserati Merak.