Próbowałem dociec, z jakich samochodów ten Argentyńczyk zbudował swoją samoróbkę. Poległem
Oto szczytowy przykład realizacji hasła „Rób sam!”, popularnego na świecie w odniesieniu do motoryzacji w latach 50. i 60. ubiegłego wieku: ręcznie wyklepane dziwactwo z Argentyny. Im dłużej się w nie wpatruję, tym bardziej nie wiem, z czego je zbudowano.
Samochód typu SAM był często spotykanym widokiem na polskich drogach jeszcze 50 lat temu. We wczesnym PRLu wręcz zachęcano do takich produkcji. Sam skrót SAM pochodzi od słów „Samochód Amatorski Motoru” – to właśnie tygodnik „Motor” miał swój znaczny wkład w zachęcanie miłośników motoryzacji do budowania pojazdów własnymi rękami.
W Argentynie nie mają tygodnika „Motor”, ale tradycje budowania tam aut z czegokolwiek są długie. W Argentynie odległości między poszczególnymi osadami są duże, a auta – drogie. Trzeba jakoś dojechać te 30 km do sklepu. Stąd trafiają się niestrudzeni miłośnicy lepienia z czego popadnie, którzy doprowadzają swoje pozbawione projektu projekty do końca. I to mimo oficjalnego zakazu budowy pojazdów na własną rękę.
Na pewno pamiętacie ten wspaniały wóz:
Gdyby ktoś był ciekaw, to powyższa konstrukcja opiera się na płycie podłogowej Fiata 125. Reszta została zrobiona z tego, co akurat się znalazło. Resztki Fiata 125 możemy dojrzeć w ogólnym kształcie przedniego okienka z boku i zarysie maski.
Ale tego potworka to akurat wszyscy znamy. Właśnie wypłynął inny, równie dobry:
Tam do licha. Im dłużej wpatruję się w ten wóz, tym bardziej wiem, że nic nie wiem. Nie mam pojęcia z czego go zbudowano. Nie potrafię rozpoznać elementów, jakich konstruktor użył, żeby ułożyły się w kształt samochodu. Najwyraźniej ma dobre dojście do fantów na złomie i jeszcze lepszą spawarkę. Ponoć projekt powstaje od 1980 r. i od tego czasu konstruktor przejechał swoim wozem tylko 10 000 km (aż?). Pod maską znajduje się silnik benzynowy o pojemności 2,2 litra – nie jest jednak znane jego pochodzenie. Wiadomo jednak, że konstruktor tego wozu, dziś już dość wiekowy człowiek, ma w swoim mieście pseudonim „szalony spawacz”. Właściwie to nie pseudonim, tylko idealne odzwierciedlenie jego zamiłowań.
Bez wątpienia jest w tym aucie coś wyjątkowego. Jego twórca chyba naprawdę miał ten kształt w głowie, zabrakło mu tylko możliwości wiernego odwzorowania swojej wymarzonej sylwetki. To tak, jak genialny muzyk słyszy utwór w głowie, ale dopóki nie ma dobrego zespołu z dobrymi instrumentami, ten utwór nie powstanie. Tutaj utwór powstał i możemy się z niego śmiać, ha ha ha, hi hi hi, a w rzeczywistości, gdyby ten szalony spawacz miał dostęp do lepszych maszyn i zespołu pracowników, pewnie zbudowałby niezłą sportową brykę.
Wnętrze jest utrzymane w tym samym stylu co nadwozie. Zwykle w takich pojazdach konstruktorzy wkładają po prostu deskę rozdzielczą z jakiegoś auta, które znaleźli, ale tutaj byłoby to za łatwe. Twórca najwyraźniej ma zacięcie do zrobienia wszystkiego samemu. Mam nawet wrażenie, że sam zrobił kierownicę. Z czego pochodzą wskaźniki – nie mam pojęcia. Obstawiam też jakiegoś Fiata lub Forda. Pewną podpowiedzią może być Taunus czający się w rogu zdjęcia przedstawiającego tył.
W przodzie widzę jakieś nawiązanie do Toyoty Celiki T205 albo Hyundaia Coupe
Ale dlaczego mam nieodparte wrażenie, że kły przedniego zderzaka pokazują mi wulgarny gest? Ogólnie ten samochód w swoim mad-maxowym klimacie wydaje się być taki właśnie trochę wulgarny, taki jakby było mu wszystko jedno. Aż dziw, że udało się utrzymać go w jednym kolorze. Jeszcze większy dziw to tablice rejestracyjne, które są na nim zamontowane. To ponoć naprawdę zabronione (choć rząd Argentyny już obiecywał, że wyjdzie naprzeciw budowniczym samochodów i pozwoli zalegalizować samoróbki).
Nie wiem czy wiecie, ale ten styl ma nawet swoją nazwę: to turpizm, czyli stylizowanie rzeczy w taki sposób, by były brzydkie. Brzydota ma wywoływać szok estetyczny i skłaniać do refleksji. Jednak znacznie większy szok przeżyłem, gdy dowiedziałem się, że pociotek twórcy wystawiający to auto na sprzedaż, żąda za nie 10 tys. dolarów. Z drugiej strony, prawdziwe dzieła sztuki muszą się cenić. Nikt chyba nie powie, że obrazy Salvadora Dali są ładne, a płaci się za nie ciężkie miliony. Ten samochód to taka trochę motoryzacyjna płonąca żyrafa. To znaczy, mam nadzieję, że jednak nie płonąca... choć patrząc na to jak położono instalację przy stacyjce, radziłbym wozić gaśnicę.