A dlaczego ten Motoblender ma numer dwa, skoro nie było jedynki? Była, tylko nie zauważyliście.
Jakby w 2020 r. ktoś po raz pierwszy zajrzał na Autobloga, to spieszę wyjaśnić, że Motoblender to przegląd wiadomości motoryzacyjnych mijającego tygodnia okraszony subiektywnymi opiniami autora. Przeważnie nabijam się z UE i producentów samochodów, ale nie zawsze.
Tym razem jednak zaczniemy od ciekawego artykułu na temat metali ziem rzadkich, czy jak to się tam nazywa. Wiele wskazuje na to, że metale potrzebne do budowy akumulatorów dla aut elektrycznych staną się tak samo strategicznym surowcem, jakim przez wiele lat była i nadal jest ropa naftowa. Podawane w artykule wzrosty zapotrzebowania są delikatnie mówiąc szokujące. Przewiduje się, że do 2050 r. (30 lat od dziś) popyt na materiały do produkcji akumulatorów wzrośnie 8,7 mln razy. Trudno sobie to nawet zwizualizować. Już teraz są problemy z akumulatorami, a co dopiero będzie się działo? Miejmy nadzieję, że te zużyte będą dobrze recyklingowane. Problemem jest jednak występowanie rzadkich minerałów. Większość z nich występuje w skupiskach, a te skupiska są zlokalizowane na obszarze jednego kraju. Na przykład większość kobaltu pochodzi z Konga-Kinszasa, gdzie wydobywa się go przy pomocy ręcznej pracy kobiet i dzieci za dolara na miesiąc, lub coś w podobie. Ogromną bazę metali rzadkich mają Chiny, które tym sposobem będą mogły produkować własne auta elektryczne tanio i elegancko wypiąć się na resztę świata, po prostu swoich dóbr nie eksportując. I tak dalej, i tak dalej.
Naukowcy nie pozostawiają złudzeń, że da się wyprodukować skuteczne, pojemne i trwałe akumulatory bez użycia rzadkich metali. Nie wyprodukuje się ich z powietrza i aluminium, bo barierą są chemiczne i fizyczne własności pierwiastków. Możemy się więc nastawiać na wojny kobaltowe, niobowe czy berylowe, oczywiście pod warunkiem że najpierw nie wyginiemy na wojnach o wodę.
Serwis ścigacz.pl doradza jak nie dać sobie zabrać prawa jazdy
Chodzi oczywiście o odebranie prawa jazdy za przekroczenie o ponad 50 km/h w obszarze zabudowanym. Niedługo prawdopodobnie także poza nim. Portal ścigacz.pl pisze, że jeśli policjant złapie nas na przekroczeniu o 50-53 km/h w zabudowanym, to nie może nam zabrać prawa jazdy, bo powstają uzasadnione wątpliwości związane z błędem pomiaru czy aby na przykład nie jechaliśmy 49 ponad limit, a wtedy zabranie prawka jest bezprawne. Ale szczwany plan!!! To oznacza, że można właściwie niemal bezkarnie jechać o 52 km/h szybciej niż pozwala limit, bo w razie czego sąd będzie musiał rozpatrzeć wątpliwości na korzyść podejrzanego! Muahahaha!
Tak poważnie to uważam za szczyt bezczelności żeby jechać 50 km/h ponad limit w zabudowanym i jeszcze pruć mordę do policji, że „nie ma pan prawa!”. Oczywiście że policjant ma prawo nałożyć karę. Można jej co najwyżej nie przyjąć i bujać się po sądach, ja tak zrobiłem i ostatecznie zostałem skazany. Uważam też, że gdy chodzi o rażące przekroczenia prędkości – np. 99-101 na 50 km/h – to sąd owszem, powinien powiedzieć „tak, są wątpliwości czy można administracyjnie zabrać uprawnienie”, a następnie skazać oskarżonego na utratę uprawnień na 3 miesiące lub dłużej własnym wyrokiem. Bo to są dwie różne rzeczy, a przynajmniej tak udało mi się dowiedzieć.
Z jeziora pod Trzebinią wyłowiono Malucha
Samochody czasem wpadają do zbiorników wodnych, nie jest to więc jakaś mega sensacja. Jednak zastanawia sposób, w jaki zostało to przedstawione.
Gmina Trzebinia za pomocą postu na Facebooku poszukuje właściciela, żeby obciążyć go kosztami wyławiania pojazdu i grzywną za zaśmiecanie. Dlaczego robi to na Facebooku? Czyżby lokalny wydział komunikacji nie miał dostępu do systemu CEPiK i musiał prosić o pomoc Marka Zuckerberga? Czy policja nie potrafi ustalić winnego tej sytuacji? Myślałem, że od tego są służby państwowe. Co one by zrobiły bez fejsa?
Druga sprawa to „poszukiwanie właściciela żeby go obciążyć”. Post pisał najwyraźniej jakiś samochodofobiczny aktywista, który uważa że jak ktoś ma samochód, to jest winien wszelkiego zła, jakie z tym samochodem może się wiązać. Ktoś ukradł ci samochód i wjechał nim do jeziora? Płać! Masz samochód (to znaczy miałeś/aś, bo ci ukradli), to znaczy jesteś winny/a! Z pewnością właściciel SPECJALNIE W CELU ZAŚMIECENIA zepchnął Malucha do jeziora i nie miało to nic wspólnego z żadnym wypadkiem. Ja bym był za tym, żeby każdy właściciel samochodu płacił co miesiąc karę za jego posiadanie uzależnioną od zapatrywań osoby zarządzającej systemem, przy czym osobą zarządzającą systemem powinienem być ja.
Ptaszki ćwierkają, że ładowarki miejskie w Warszawie będą płatne
No i bardzo dobrze. Chodzi o ładowarki miejskie, których operatorem było (lub jeszcze jest) Innogy. Darmowe, więc trudno było się do nich dostać – przeważnie obstawiały je elektryczne BMW i3 od InnogyGo. Teraz operatorem ma być nowosądecka firma Nexity.io, a za ładowanie trzeba będzie płacić. To bardzo dobry pomysł, nie widzę powodu dla którego ładowanie auta elektrycznego miałoby być darmowe (Greenway, gdzie moja zamówiona karta???). Problem w tym, że te ładowarki najczęściej są bardzo wolne i naładowanie auta trwa na nich wieki. Pytanie, czy ludzie będą chcieli za to płacić, czy będą woleli ładowarki szybsze, nawet jeśli będą droższe. Na pewno będzie bardzo ciekawie.
Skoro już o BMW i3 mówimy...
...to warto wspomnieć o projekcie i3 Urban Suite, czyli dwuosobowej odmianie i3 z wnętrzem urządzonym w stylu luksusowej limuzyny. Jest miejsce dla szofera z przodu i jedno miejsce z tyłu dla prezesa. Prezes ma podnóżek, a obok stoliczek. Wygląda to wszystko bardzo smakowicie, jest też wielce znaczące:
Oczywiście miejsce prezesa wykonano z recyklingowanych materiałów. Koncept Urban Suite będzie jeździł po targach CES 2020 w Las Vegas i będzie można zamówić sobie przejażdżkę przez aplikację. Powstaje pytanie – po co to zrobiono? Czy to kompletnie bez sensu? Moim zdaniem nie. To raczej przygotowanie klientów do redefinicji luksusu. Wielkie, pięciometrowe samochody z czasem znikną. Staną się nie tyle zabronione, ile źle widziane. Będzie to postrzegane tak, jakby dziś wszędzie chodzić z bronią na wierzchu albo przechwalać się na instagramie zastrzelonymi zwierzętami. Ludzie zamożni, ale nie marzący o obnoszeniu się ze swoją zamożnością, będą jeździć małymi autami, w środku urządzonymi bardzo luksusowo i oczywiście prowadzonymi przez kierowcę. Zapewne BMW słusznie przewiduje ten trend rynkowy i stąd koncepcja na Urban Suite. Ktoś powie, że taki wóz jest bez sensu – owszem, bez sensu jest robić auto dwuosobowe na platformie mogącej pomieścić tych osób pięć. Ale wielki sedan typu seria 7 jest jeszcze bardziej bez sensu, bo mieści 4 osoby na platformie mogącej pomieścić dwanaście.
No i na koniec - Carlos w futerale
Podobno Carlos Ghosn uciekł z Japonii ukryty w futerale na kontrabas, a w całej akcji oprócz jego żony brała udział grupa muzyków i byli oficerowie służb specjalnych. Podobno zespół wykonujący muzykę dawną przybył do ściśle strzeżonej rezydencji Ghosna na koncert, po koncercie spakowali instrumenty i pojechali w nieznanym kierunku. W jednym z futerałów był Carlos. Z małego lotniska w Japonii wystartował prywatny odrzutowiec, który przewiózł Carlosa (już bez futerału) do Turcji, a stamtąd przemieścił się on do Libanu, skąd nie można go ekstrahować. Ponoć ambasador Japonii w Libanie był na jakiejś imprezie, gdy Ghosn przybywał do Bejrutu, a gdy się o tym dowiedział, to dostał szału.
Ależ bym kręcił ten film. Dałbym mu tytuł „Carlos Gone” (wymawia się tak samo jak „Ghosn”). Przecież to jest samograj. Superbogaty magnat przemysłowy upada i jest trzymany w zamknięciu, skąd ucieka w spektakularny sposób po to, by wyjawić światu, że inni, jeszcze bogatsi i groźniejsi magnaci przemysłowo-polityczni zrobili z niego kozła ofiarnego, żeby przykryć własne ciemne sprawki. W roli Carlosa Ghosna - Tomasz Karolak. W roli muzyków - grupa MoCarta. W roli futerału - Cezary Żak. Kamera, start!