REKLAMA

To najbardziej zakorkowane miasto Europy. Strefa czystego transportu nie pomogła

Londyn trzeci rok z rzędu jest najbardziej zakorkowanym miastem w Europie. Radykalne rozszerzenie strefy czystego transportu (ULEZ) czy opłata za wjazd do „City” nic nie dają.

taksówkarze jazda zgodna z przepisami
REKLAMA

Nie pisałbym tego wpisu, gdybym w raporcie INRIX dotyczącym korków w miastach na świecie zauważył, że średnia liczba godzin spędzonych w korkach w Londynie spada. Wtedy mógłbym powiedzieć: no faktycznie, te ich brutalne rozwiązania pomogły i korki zelżały. Ale nic takiego nie nastąpiło. Trend jest wręcz odwrotny: Londyn (8,9 mln mieszkańców) ma większe korki niż Dżakarta, miasto z populacją przekraczającą 11,5 mln ludzi.

REKLAMA

W Londynie płacisz 15 funtów za jazdę po centrum

To nie jest roczna opłata, tylko dzienna. Obowiązuje w godzinach 7-18, a w weekendy 12-18. Jeśli więc planujecie wybrać się samochodem do centrum Londynu, to jedźcie w niedzielę o siódmej rano. Oczywiście pod warunkiem, że wasz samochód spełnia normy emisji spalin Euro 4 dla benzyny i Euro 6 dla diesla (to i tak liberalnie w porównaniu z tym co planowane jest w Warszawie). Natomiast cały obszar Londynu i przylegających miasteczek objęty jest strefą ULEZ – jeśli masz diesla Euro 6 lub benzynę Euro 4 i wyżej, jeździsz za darmo. Jeśli nie – jazda kosztuje 12,5 funta dziennie. Wyłączone są samochody 40-letnie i starsze.

W teorii wygląda to jak świetny sposób na obniżenie natężenia ruchu, ale...

Minęło już trochę czasu od wprowadzenia gigantycznej strefy ULEZ i korki jedynie się zwiększyły. W 2023 r. były większe o dwa procent niż w 2022 r. i o 3 proc. większe niż w 2019. Lata pandemiczne nie są liczone, ponieważ obraz byłby zafałszowany. Obecnie Londyn jest trzecim najbardziej zakorkowanym miastem na świecie i po raz trzeci z rzędu najbardziej zakorkowanym w Europie. W skali świata wyprzedza go tylko Nowy Jork i miasto Meksyk. W obu tych aglomeracjach kierowcy tracą średnio 100 godzin rocznie w korkach, Londyn z wynikiem 99 przegania Paryż i Chicago. Paryż to zresztą też dobry przykład miasta, gdzie wyrzucanie samochodów nie powoduje zmniejszenia się ruchu. W stosunku do roku 2019 poziom zakorkowania wzrósł tam o 4 procent.

Zdjęcie z Pixabay - Katarzyna Bruder-Gulcz

Tylko permanentna pandemia może nas uratować

Albo zupełny zakaz jazdy samochodem. Wszystkie nalepki, opłatki, strefy i inne wynalazki w ostateczności nie dają nic lub bardzo niewiele. A to oznacza, że trzeba je jeszcze zaostrzyć. Tak zapewne myślą londyńskie władze. Amerykańskie miasta, gdzie samochodami jeżdżą wszyscy i wszędzie (do przesady) też wypadają słabo, bo w pierwszej dziesiątce znalazły się ich aż cztery. W pierwszej, niechlubnej dwudziestce mamy jeszcze Brukselę, Rzym i Dublin, jeśli brać pod uwagę miasta europejskie. Warszawa jest dopiero na 28. miejscu z wynikiem podobnym do holenderskiego Utrechtu (65 godzin straconych na rok) i oczywiście też ze wzrostem zakorkowania w ciągu ostatnich 5 lat, i to aż o 15 procent. Ale miasta w zroweryzowanej Holandii też mają problem, bo w Utrechcie korki w 5 lat wzrosły o 44 proc., w Lejdzie o 42 proc., a w Rotterdamie o 30 proc. Jedynym dużym miastem europejskim, w którym poziom zakorkowania nie zmienił się od 2019 r. jest Berlin, a jedynym dużym państwem, gdzie zanotowano spadki ruchu – Francja.

Czytaj także:

Co z tego wynika?

Najprędzej to, że jak jest dużo ludzi, to będą duże korki. Nic poza twardym zakazem posiadania samochodu nie jest w stanie tego powstrzymać. Albo więc wprowadzamy model „Pyongyang”, albo będziemy stać w korkach. Sytuacja Londynu jest zaś o tyle trudna, że tamtejsze korki składają się głównie z taksówek i uberów, bo mało kto już jeździ autem prywatnym. I w jaki sposób ruch ten miałby się zmniejszyć, skoro większość kisnących w korkach kierowców robi to dla pieniędzy?

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA