Londyn chce wprowadzić ograniczenie prędkości do 24 km/h. Rowerzyści mogą już zacząć trochę się bać.
Wielka Brytania to jedno z najbezpieczniejszych państw w Europie jeśli chodzi o ruch drogowy. Jest to fakt niepodważalny. W Polsce, według danych z 2019 r., prawie 77 osób na milion mieszkańców ginie w wypadkach drogowych. W Wielkiej Brytanii ta wartość wynosi 27.
Londyn jest bezpiecznym miastem, jeśli chodzi o ruch drogowy. Uważajcie: na 8,9 mln mieszkańców w 2020 r. w wypadkach drogowych zginęło tam 96 osób. W Warszawie, w tym samym czasie, na 1,7 mln mieszkańców zginęły 44 osoby. Gdyby Londyn był tak „bezpieczny” jak Warszawa, powinno tam zginąć 230 osób, a nie 96. Ten statystyczny wstęp był potrzebny, żeby wytłumaczyć, dlaczego wprowadzenie ograniczenia prędkości do 24 km/h w Londynie jest absolutnie niezbędne.
Jest niezbędne, ponieważ
Nikt niczego nikomu nie będzie przecież tłumaczył. Znaczy można, jak ktoś się bardzo uprze, to można mu odpowiedzieć: jest pandemia, albo „bezpieczeństwo”, i to wszystko. A tak naprawdę, to rada miasta Londyn (czyli jego centralnej części, znanej jako City of London) mocno rozważa wprowadzenie strefy 15 mil na całym obszarze „the City”. Czyli będzie można tam jechać tylko 24 km/h. Analogia z „Red Flag Act” i człowiekiem idącym z czerwoną flagą przed pojazdem nasuwa się sama. Anglicy od lat mają zapędy w tym kierunku. Nie bardzo rozumiem ludzi, którzy fascynują się Wielką Brytanią – byłem tam kilka razy i jest to straszne miejsce, pełne absurdalnych zakazów i nieprzyjaznych ludzi. No ale to tylko moje zdanie.
Ważne jest, że Londyn chce wyprzedzić Paryż
Nie chodzi tu o bezpieczeństwo, tylko żeby pokazać Francuzom, że będziemy jeszcze lepsi i będziemy jeździć jeszcze wolniej. Wprawdzie według wielu źródeł w Paryżu po wprowadzeniu limitu do 30 km/h w całym mieście zapanował chaos, ale to przecież dobrze. Wprowadzającym te ograniczenia dokładnie o ten chaos chodzi. Bezpieczeństwo w swoich stolicach osiągnęli już Skandynawowie – dokładnie w Oslo i w Helsinkach. W żadnym z tych miast nie ma ograniczenia do 24 km/h, ale to szczegół. Nie wolno przecież kwestionować takich decyzji, bo po drugiej stronie zawsze padnie kontrargument „a co z zabitymi dziećmi, ty morderco?”.
Zwłaszcza, że ten zakaz nie ma najmniejszego sensu
Średnia prędkość przejazdu przez centrum Londynu, według danych z 2018 r., wynosiła nieco ponad 7 mil na godzinę, to jest 11,4 km/h. Po co więc ograniczać prędkość do 24 km/h, to serio nie wiem. Znaczy wiem. Żeby pokazać, że coś się robi. Problem w tym, że połowa wypadków w Londynie ma miejsce na powierzchni 5% miasta. Wystarczy wytypować skrzyżowania, gdzie zdarzają się one najczęściej i je przebudować. Wprowadzanie ogólnego ograniczenia prędkości wszędzie nie ma żadnego sensu.
Ja to widzę tak: liczba wypadków i tak spada, po prostu coraz wolniej, ale trend jest oczywisty, co wynika z powyższego wykresu. Na drogach jest coraz bezpieczniej. Skandynawowie prawie już doszli do „wizji zero”, a mimo to dalej da się tam jeździć samochodem. Zakazy tego rodzaju budzą we mnie sprzeciw z tego powodu, że podpieranie się „bezpieczeństwem” w ich przypadku jest fałszywe, ponieważ one nie służą bezpieczeństwu. Są one wprowadzane z zemsty, z potrzeby zdeptania ludzi i pokazania im kto tu rządzi. Pandemia szybko przekonała rządzących we wszystkich krajach, że można wprowadzać najbardziej idiotyczne restrykcje, krzycząc na szybko coś o bezpieczeństwie, ratowaniu życia itp., a wtedy da się nawet zamknąć lasy (jak wiadomo, na drzewach czają się krwiożercze wirusy).
Kiedy wprowadzano w Polsce ograniczenie do 50 km/h, mówiono że to już właśnie to, że to ten docelowy stan. Teraz kolejne kraje w Europie wprowadzają ograniczenia do 30 km/h, Londyn wprowadzi do 24 km/h, potem pójdziemy jeszcze niżej. Jeśli uważacie, że jesteście bezpieczni, bo jeździcie tylko na rowerze – przestańcie się tak czuć, na was też przyjdzie czas, do momentu aż cały transport w mieście będzie odbywał się wyłącznie pieszo. Ale wtedy też aktywiści nie będą zadowoleni i znajdą dalsze powody do utrudniania ludziom życia.