Gdyby Orlen myślał jak Tesla, to miesiąc temu nie byłoby żadnego kłopotu z niedoborem paliw
Za różne rzeczy nie podziwiam Tesli, ale za zarządzanie cenami to już tak. Orlen mógłby się uczyć.
Tesla nie sprzedaje wyłącznie samochodów, sprzedaje też prąd na swoich stacjach ładowania. W samochodach potrafią nabruździć konkurencji. Ceny, szczególnie Modelu 3, obniżają tak brutalnie, że pozostałe marki muszą się dostosować. Tuż po tym, jak wytrą łzy i to, co wylatuje z nosa, przy wielkim beczeniu. Za każdym razem jak widzę cennik jakiegoś nowego elektrycznego modelu, przykładam go do cennika Tesli i widzę, co się nie uda. Nie uda się ograć tego lisa, który może i nie bardzo umie polakierować samochód, ale grać cenami to już umie. Umiejętność zabawy cyferkami widać też przy dystrybutorach stacjach ładowania.
Powstrzymać tankowanie
Orlen miał ostatnio mały kłopocik. Utrzymywał tak niskie hurtowe ceny paliw, że zaczęło ich brakować. Wedle oficjalnej wersji, brakowało tylko w niektórych miejscach, a winni byli kierowcy. Rzucili się na to tanie paliwo i tankowali go, więcej niż potrzebują. Wystarczyłoby dynamiczniej zarządzać ceną i nie trzeba byłoby teraz w raportach pisać, że wyniczek troszkę zły, że uciekły pieniążki. W ostatnio opublikowanym raporcie finansowym Orlenu stoi, iż zysk netto w trzecim kwartale wyniósł 3,5 mld zł. O, to fajnie. Ale był niższy o 11 mld zł, porównując rok do roku. No to już fajnie jakby mniej. Mam dla nich chytry plan, jaki powinni wdrożyć przy następnej takiej okazji, właściwie to Elon Musk ma.
Nie potrzebne byłyby nawet limity tankowania. Wystarczyłoby podnieść cenę za litr paliwa, po zatankowaniu określonej liczby litrów. Powiedzmy, że tak po 40 litrach, cena za litr powinna zauważalnie rosnąć. To zniechęciłoby tankujących na zapas, a jednocześnie zaspokoiłoby codzienne potrzeby. Sposób jest dobry, bo mistrz żonglowania cenami, czyli Tesla, tak chce zrobić.
Większa opłata za końcówkę ładowania
Z ładowaniem samochodów elektrycznych jest taki kłopot, że pod koniec cyklu szybkiego ładowania, jego prędkość spada. Ostatnie kropelki prądu kapią jak z zepsutego kranu. Jedna kilowatogodzina kosztuje tyle samo, ale czeka się na nią bardzo długo. O ile ładujący może przekalkulować sobie, że warto poczekać i dobić do 100 proc., to oczekujący za nim w kolejce, może być przeciwnego zdania.
Tesla próbowała już ładowanie do 100 proc. ukrócić, a raczej do niego zniechęcić. Ustanowiła nawet blokadę na ładowanie powyżej 80 proc. w szczególnie obleganych lokalizacjach, ale później zmiękczyła swoje stanowisko w tej sprawie. Teraz ma nowy plan, który wygrzebał człowiek o pseudonimie green, lubiący grzebać w oprogramowaniu Tesli.
Z tego co wygrzebał, wynika, że na obleganych ładowarkach będzie obowiązywać dodatkowa opłata. Gdy kierowca zechce ładować się powyżej 80 proc., będzie musiał dodatkowo zapłacić. Bardziej to sprawiedliwe od wycinania tej możliwości, bo akurat komuś te kilka procent naładowania może zabraknąć, żeby dojechać do domu. A tak, to sobie po prostu dopłaci za komfort niezajeżdżania na kolejną ładowarkę, by zapewnić sobie ten brakujący kilometr. Ten, kto nie potrzebuje ostatnich 20 proc., może odpuścić. Jak to można twórczo cenami zarządzać zapotrzebowaniem na energię. Niech się Orlen uczy.
Tymczasem Orlen obecnie "stabilizuje ceny". Do dnia wyborów, przez kilkanaście dni, cena za metr sześcienny benzyny Pb95 nie zmieniała się czasami nawet o 1 grosz. Od wyborów obserwujemy ciągły wzrost, sięgnął już 435 zł za metr sześcienny. Pamiętajcie, celem może być ponownie 8 zł.
Czytaj dalej: