Czy wiecie co znaczy czerwony, ośmiokątny znak z napisem STOP? Rowerzysta nie wiedział
Incydent w Płocku uchwycony kamerą rejestratora zaliczam do dziwnych z dwóch powodów. Po pierwsze: rowerzysta zignorował znak STOP i jeszcze się awanturował (średnio dziwne), ale że w ogóle znak STOP znalazł się na drodze rowerowej – to już niezły szok.
Jak być może wiecie lub nie, przejechałem rowerem w poprzek przez Holandię od Venlo do Rotterdamu i z powrotem. Potwierdzam więc, że Holandia, czy też Królestwo Niderlandów ma najlepszą infrastrukturę rowerową jaką widziałem. Jednym z genialnych pomysłów na holenderskich drogach rowerowych jest jasne rozwiązanie kwestii pierwszeństwa. Jeśli dojeżdżasz do przejazdu rowerowego i nie ma znaku pionowego ani poziomego, to masz pierwszeństwo przed samochodami i innymi pojazdami jadącymi jezdnią. Jeśli masz trójkąty na ziemi i/lub znak pionowy – ustępujesz. Naprawdę lepiej się nie da, zwłaszcza że nierealne jest żeby w miastach zawsze przejazd rowerowy miał pierwszeństwo. Nieraz stałem na wjeździe na przejazd przez ulicę poprzeczną, którą cisnęły dziesiątki rowerzystów.
I na podobny pomysł wpadł ktoś w Płocku
Przy al. Tysiąclecia znajduje się tam przejazd rowerowy z pierwszeństwem regulowanym znakami. Pojazdy jadące jezdnią mają pierwszeństwo przed rowerzystami czy UTO wjeżdżającymi na przejazd, co wynika z zastosowania znaku B-20, powszechnie znanego jako „STOP”. To znakomite rozwiązanie, które rozwiązuje kwestię tego, kto ma tu wjechać pierwszy. Jeśli jedziesz na rowerze, w tym miejscu trzeba się zatrzymać. Tak, w ruchu miejskim zatrzymania przed drogami z pierwszeństwem są nie do uniknięcia i nie, od tego nie stajesz się ofiarą złego samochodziarskiego lobby. Gdyby jechać rowerem wyłącznie jezdnią po mieście, i tak trafimy prędzej czy później na STOP, ustąp pierwszeństwa albo światła.
Wydawałoby się, że wszystko jest idealnie
Jednak po obejrzeniu tego filmu jestem już skonfundowany, bo nie mam pojęcia o co kłóci się rowerzysta.
Po pierwsze – zignorował znak STOP, powinien był ustąpić pierwszeństwa innym pojazdom.
Po drugie – do żadnej kolizji nie doszło.
I po trzecie – nawet przy braku STOP, rowerzysta w takiej sytuacji nie ma pierwszeństwa. Nabywa je dopiero, kiedy wjedzie na przejazd.
Nie są to trudne zasady, ale jak ktoś szuka problemów, to w końcu je znajdzie. Rowerzysta trafił na łagodnego i koncyliacyjnego kierowcę, który był na tyle uprzejmy, że zechciał mu wytłumaczyć jak powinno się jeździć w tym miejscu. Ostatecznie osoba rowerowa sama oddaliła się z miejsca rzekomej kolizji bez wzywania policji i na tym temat mógłby się zakończyć.
Niestety, nie kończy się
Problem polega na tym, że im większy jest ruch rowerowy, tym bardziej rowerzyści muszą trzymać się znaków i przepisów. Gdybym był jedynym rowerzystą w mieście, pewnie wszyscy uznawaliby mnie za niegroźnego dziwaka i mógłbym robić co chcę. Ale kiedy liczba tych rowerzystów z roku na rok rośnie wykładniczo, zwłaszcza przy ładnej pogodzie, to lekceważenie zasad ruchu drogowego może skończyć się już źle. A co, gdyby każdy dorosły obywatel raz do roku musiał pójść na kurs rowerowy przypominający przepisy i znaki, na przykład na 3 dni? Aktualność odbytego kursu można byłoby odznaczać w aplikacji mObywatel. W razie kolizji policja sprawdza, czy byłeś/aś na kursie. Nie? No to jesteś winny/a, bo nie znasz przepisów.
Ależ byłoby wycie.
Czytaj również: