Rowerzysta kontra nakaz skrętu w prawo przed drogą rowerową. Grecka tragedia w Polsce
Jazda rowerem po polskich drogach potrafi przysporzyć sporo problemów - szczególnie jeśli chcemy jechać zgodnie z przepisami i trafimy na przykład na taki oto nakaz skrętu w prawo.
Teoretycznie nie ma tutaj nic skomplikowanego. Zwykłe skrzyżowanie w kształcie litery T z drogą główną, z postawionym znakiem A-7 (ustąp pierwszeństwa przejazdu) oraz C-2 (nakaz skrętu w prawo za znakiem). Ten drugi znak spowodowany jest oczywiście tym, że z tego skrzyżowania nie da się pojechać prosto, natomiast skręcając w lewo, pojechalibyśmy pod prąd.
Sprawa jest prosta, można się rozejść. Tyle że nie do końca.
Nakaz skrętu w prawo obejmuje też bowiem rowerzystów.
I w tym momencie sytuacja dość poważnie się komplikuje, bo - jak widać na zdjęciu - za znakiem wyraźnie widać dwukierunkową drogę rowerową. Wczytując się w przepisy i rozporządzenie dotyczące znaku C-2, można wyczytać, że:
(...) C-2 "nakaz jazdy w prawo za znakiem" (...) zobowiązują kierującego do ruchu w kierunku zgodnym ze strzałkami (...)
A że kierujący to osoba, która kieruje pojazdem i rower to pojazd, to znak ten jak najbardziej dotyczy też rowerzystów - przynajmniej w teorii.
Dodatkowo, zgodnie z tym samym rozporządzeniem (w sprawie znaków i sygnałów drogowych):
Znaki, o których mowa w ust. 1, obowiązują na najbliższym skrzyżowaniu lub w miejscu, gdzie występuje możliwość zmiany kierunku jazdy.
Ten ustęp 1 to właśnie lista znaków od C-1 do C-11. To z kolei oznaczałoby, że dotyczy to nie tylko rowerzysty, który chciałby wjechać na jezdnię (czego w tym przypadku i tak nie może zrobić, ale o tym za chwilę), ale i rowerzysty, który... chciałby zmienić kierunek jazdy poprzez skręt w lewo i jazdę dalej drogą dla rowerów.
Czyli...?
Czyli jeśli trzymać się idealnie przepisów związanych ze znakiem C-2, to rowerzysta jadący od strony, z której zrobione zostało zdjęcie, żeby skręcić w lewo idealnie zgodnie z przepisami, powinien zejść z roweru, wejść na chodnik, przejść do przejazdu dla rowerów i dopiero wtedy kontynuować jazdę.
Pewnie nikt tak nie robi - bo i dlaczego - i pewnie nikt nie wystawia za to mandatów. Tak samo jak za widoczną na zdjęciu, porzuconą hulajnogę na chodniku.
Jak to powinno wyglądać, żeby nakaz skrętu w prawo miał sens?
Z odpowiedzią przychodzi to samo rozporządzenie, w którym można przeczytać, że:
Umieszczona pod znakami C-1 do C-10 tabliczka z napisem "Nie dotyczy" wraz z symbolem pojazdu lub wyrażeniem określającym pojazd wskazuje, że nakaz nie dotyczy pojazdu określonego tabliczką.
Nie jest to już wprawdzie tabliczka T-22, ale wygląda dokładnie tak samo i pełni dokładnie taką samą funkcję - o ile oczywiście pod napisem "Nie dotyczy" umieścimy grafikę z rowerem. W takiej sytuacji kierowcy mieliby swój nakaz skrętu w prawo, natomiast rowerzyści by go nie mieli. I tyle.
Ale wtedy wjadą pod prąd na jezdnię.
Teoretycznie, trzymając się przepisów - nie. Skoro bowiem mamy drogę dla rowerów, to jest obowiązek jazdy po niej, więc na jezdnię wjeżdżać nie wolno - w żadnym kierunku. Czyli sprawa jest prosta - wystarczyłoby dołożyć jedną małą tabliczkę i wszyscy mieliby szansę jeździć zgodnie z przepisami.
Z drugiej strony, widząc, ile jest nawalonych znaków i tabliczek po drugiej stronie, na słupach sterczących każdy w swoją (i inną) stronę, zaczynam się zastanawiać, czy dla estetyki polskich miast nie byłoby lepiej, gdybyśmy zrezygnowali ze wszystkich znaków i uznali, że kto przeżyje, ten przeżyje, a nad resztą to się pomyśli innym razem.
I cyk, pora na CS-a.