W ogłoszeniach nie brakuje wspaniałych, topowych limuzyn ze śmiesznie małymi przebiegami. Zawsze mnie to martwi. Tym razem coś pozytywnego: BMW E38 V12, które przejeździło 557 tys. km.
Nie to żebym oglądał namiętnie ogłoszenia z BMW, ale mam kolegę który to robi. Ja oglądam tylko Mercedesy W140, ewentualnie Lexusy LS400. Nieraz trafiają się tam wersje „wypasione po beret” z bardzo małymi przebiegami. W szczególności dotyczy to Mercedesów 600 SEL/S 600, które mimo ponad 25-letniego stażu na drodze przejechały jakieś śmieszne 150-200 tys. km. Aż smutno się robi, że ktoś kupił takie wspaniałe V12, taki pomnik niemieckiej techniki, takiego pożeracza autostrad, żeby stał, albo robił 20-30 km dziennie. Przecież jeśli się nie mylę, to te silniki powstałe za ogromne sterty dojczmarek, wymyślono i opracowano dokładnie po to, żeby bogaty Niemiec mógł w ciszy pruć po autobanie. A tymczasem nie pruł, tylko trzymał pod kocem.
Dlatego wspaniale jest zobaczyć BMW E38 V12, które przejechało ponad 500 tys. km
Auto z ogłoszenia ma 21 lat i ponad 550 tys. km przebiegu, a to oznacza że rocznie pokonywało ok. 26 tys. km. Czyli stówę dziennie poza weekendami. Ci, którzy twierdzą że te silniki V12 to sztuka dla sztuki i że one się więcej psują niż jeżdżą, muszą teraz zjeść własny pasek rozrządu. Owszem, niewątpliwie są bardzo drogie w utrzymaniu, nie tylko za sprawą spalania, ale też drogich części i koszmarnego dostępu, ale przy zachowaniu niemieckiego poziomu kultury technicznej, będą jeździć w nieskończoność. Znalazłem w internecie wiele opisów, jak to tanie V12 się zepsuło i zrujnowało kolejnego właściciela, ale podejrzewam że 99% z tych przypadków ma swoje źródło w próbach przyoszczędzenia. Ten sam kolega, który wyszukuje ogłoszenia z BMW, sam ma BMW z V12 i jakoś ono psuć się nie chce. Moim zdaniem to podobnie jak z samolotem. Samoloty są bardzo skomplikowane, a ich serwis kosztowny i często robiony na zapas, bo danej części skończył się resurs. Ktoś, kto kupiłby sobie samolot i próbował sam przy nim grzebać, twierdząc że „to wszystko takie drogie i nawymyślali”, podczas kolejnego lotu rozbiłby się spektakularnie. A mimo to samoloty latają (no teraz trochę mniej) i nie spadają, ponieważ firmy czy ludzie którzy je posiadają, są w stanie wydać stosowną kwotę na serwis.
Jak wygląda BMW E38 z V12 po 557 tys. km?
Przynajmniej ze zdjęć – wspaniale. Drobne wgniotki i parę wytartych detali w niczym nie przeszkadzają. Przy cenie wynoszącej pewnie 5% oryginalnej kwoty zakupu to rzeczy, na które nie warto zwracać uwagi. Jak już wiele razy pisaliśmy, kilometry pokonane na autostradzie przy stałej prędkości zasadniczo w ogóle nie wpływają na zużycie samochodu. Albo nawet: kilometry pokonane przy stałej prędkości wpływają pozytywnie na trwałość pojazdu, bo auto mniej się psuje jak jedzie, niż jak długo stoi. Wszystkie auta, które widziałem „zajeżdżone” (często z małymi przebiegami) były wykorzystywane w sposób rabunkowy – jazda 2 km na zimno, wjazd na krawężnik, zjazd z krawężnika, nieustanne wsiadanie i wysiadanie itp. Nawet brak dbałości o porządek we wnętrzu wpływa na odczucie zużycia, bo z czasem w tapicerkę wgryza się przykry zapaszek z resztek jedzenia. Ależ ja gonię za jedzenie w samochodzie.
Sprzedający mógłby skręcić szafę na 150 tys. km i też wszyscy byśmy uwierzyli. Tzn. owszem wierzyć należy, ale w co innego – że te cacka z wielkim V12 lub V8 i przebiegami poniżej 200 tys. km też mają pół bańki, tylko ktoś dokonał korekcji drogomierza. I to jest akurat całkiem pozytywna wiadomość, bo w końcu od czegóż są samochody, jak nie od jeżdżenia.
Kupilibyście E38 z takim przebiegiem?
Ja jestem pewien, że znajdzie nabywcę.