REKLAMA

Auta elektryczne będziesz kupować za 40 000 zł. Właściwie to już prawie możesz

Nowy samochód, prosto z salonu, za 40 000 zł - brzmi trochę jak wspaniałe i minione już czasy, kiedy tyle trzeba było zapłacić za przedstawiciela segmentu A albo nawet B. Takie czasy... niedługo wrócą. Albo nawet już wróciły, ale tylko na chwilę.

Auta elektryczne będziesz kupować za 40 000 zł. Właściwie to już prawie możesz
REKLAMA

Haczykiem - choć całkowicie zdradzony w tytule tektu - jest oczywiście to, że będą to auta elektryczne. Drugim haczykiem jest fakt, że takie ceny samochodów elektrycznych utrzymają się tylko przez jakiś czas - a dokładniej przez czas, kiedy polski rząd - bojąc się zrobić to, co powinien - będzie dosypywał garściami pieniądze do zakupu elektryków. Dla szybkiego przypomnienia - w ramach nowego programu wsparcia bez większego problemu można zgarnąć 40 000 zł. To z kolei sprawia, że ceny niektórych aut elektrycznych spadną do poziomu, którego nie widzieliśmy od 8 czy nawet więcej lat.

REKLAMA

Przykłady?

Dacia Spring będzie kosztować niecałe 37 000 zł

dacia spring pierwsza jazda

Tak, nadal nie jest do końca ustalone, czy to pełnoprawny samochód, ale przy takiej cenie zrównuje się "cennikowo" ze... Skodą Citigo w prawie najbiedniejszej wersji z 2016 r. Oba wozy są skrajnie spartańskie, ale w Springu przynajmniej nie trzeba będzie zmieniać przełożeń, wygląda dużo ciekawiej i może nawet trochę próbuje udawać coś SUV-owatego. Citigo zresztą i tak raczej nikt nie jeździł w trasy 800 km, więc jako wózek na zakupy - Spring może być jego godnym następcą.

Można tylko zadać pytanie, czy Spring będzie tak samo dobrze trzymał swoją wartość, co Citigo. Mam dziwne wrażenie, że te malutkie spalinowe Skody nie chcą przesadnie tanieć i cena w okolicach 25 000 zł za wersję 1.0 60 KM z gazem nie jest niczym niezwykłym, nawet dla rocznika 2015.

Citroen e-C3 zmieści się w czterech dyszkach z hakiem

Aktualnie najtańsza wersja - goła tak, że jej zdjęć nie można publikować przed 23 - kosztuje wprawdzie ok. 110 000 zł, ale spokojnie. Citroen już przy okazji debiutu pierwszych odmian zapowiedział, że na rynek trafi jeszcze tańsza odmiana, wyceniona na około 20 000 euro, czyli według dzisiejszego kursu - na okolice 85 000 zł. To, po odliczeniu dotacji, da nam 45 000 zł, czyli o ok. 18 000 zł mniej niż trzeba zapłacić obecnie za... Hyundaia i10 z wolnossącą jednostką benzynową pod maską.

Przy czym Hyundai ma przynajmniej jakiś ekranik, a nie tylko uchwyt na telefon, a do tego tańsza wersja e-C3 ma zaoferować zasięg na poziomie zaledwie 200 km - i to ten teoretyczny. Z drugiej strony - jako wózek na zakupy i do jazdy po mieście, jeśli będziemy się mieli gdzie regularnie ładować...

Zdjęcie niepowiązane

Cel właściwie taki sam, jak w przypadku najtańszego e-C3, czyli zmieścić się w przedziale do 20 000 zł, co już wiemy, co oznacza - cena na start po dofinansowaniu w okolicach 45 000 zł.

Niestety... na razie wiemy właściwie tyle. Premiera najtańszego elektrycznego Volkswagena ma mieć miejsce dopiero w okolicach 2027 r., więc nie wiadomo, czy nadchodzący program wsparcia elektromobilności wytrzyma do tego czasu, czy może się skończy i zamiast tego - i zamiast dopłacania do kupowania sobie nowych samochodów - wjadą w końcu podatki od tych, które już mamy.

W tym przypadku mamy już do czynienia z prawie istniejącym autem, w przypadku którego zostaje już tylko trochę wszystko uprodukcyjnić i wypychać do klientów. Oczywiście z zamiarem zmieszczenia się poniżej magicznej granicy 20 000 euro, czyli 85 000 zł.

Z ciekawości sprawdziłem i w 2014 roku - czyli 11 lat temu - Twingo w salonie kosztowało 35 990 zł. Niestety więc, nawet z dopłatą, nie uda się wrócić do poziomu cenowego z tamtych czasów, ale i tak miło, że do klasyków próbuje się nawiązać nie tylko wyglądem, ale i - przynajmniej trochę - ceną.

Oby na tym lista się nie skończyła, aczkolwiek...

REKLAMA

Trochę trudno sobie wyobrazić, że w najbliższych latach będą do wyboru tylko cztery takie samochody. Mały i tani elektryk pasowałby przecież idealnie do oferty takich marek jak Skoda czy Opel, "4" od Renault też powinna trafić w okolice 20 000 euro, do tego dojdą pewnie jeszcze niedrogie propozycje od Kii, a może i Forda. W rezultacie, przynajmniej teoretycznie, na jakiś czas może powrócić sytuacja, gdzie mając kilkadziesiąt tysięcy złotych można planować zakup nowego samochodu - nawet jeśli właściwie połowa tej kwoty zostanie nam dodana czy zwrócona przez państwo.

Problem pojawi się w momencie, kiedy te dopłaty znikną i nagle okaże się, że to Twingo to jednak kosztuje co najmniej 85 000 zł, ten Spring to jednak tak bliżej 80 000 niż 40 000 zł i tak dalej. Fascynujący też będzie rynek wtórny tych samochodów po zakończeniu programu dofinansowania, gdzie wszyscy będą wiedzieli, że sprzedający zapłacił połowę cennikowej ceny, ale z drugiej strony - za tyle się już przecież tego auta nie kupi.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA