Widziałem na żywo pogromcę Dacii Spring. Citroen e-C3 to tani, ale normalny samochód elektryczny
Samochody elektryczne muszą trafić nie tylko do bogatych klientów na wielkie SUV-y, ale i do zwykłych Kowalskiego, Schmidta i Legranda. Citroen e-C3 ma być krokiem w dobrą stronę. Widziałem go i znam jego cenę.
Już niedługo wszyscy będziemy jeździć samochodami elektrycznymi. Wygląda na to, że nie ma przed tym ucieczki. Auta spalinowe jeszcze trochę się bronią i niektórzy wciąż mają nadzieję, że za dwie dekady też będą mogli tankować swój ukochany wóz bezołowiową. Ja nie byłbym takim optymistą. Zakazy, opłaty, podatki i ograniczenia sprawią, że prędzej czy później nawet pod blokami z wielkiej płyty ustawi się rządek aut z zielonymi tablicami rejestracyjnymi.
Ale wozy elektryczne muszą być szeroko dostępne
Producenci prześcigają się w budowaniu drogich modeli na prąd, które mają 1000 albo i 2000 KM, ale żeby elektromobilność naprawdę zaczęła działać, potrzebne są też tanie auta. Spalinowy segment A powoli umiera, a alternatywy nie ma. Chyba że mówimy o Dacii Spring. Na papierze wygląda nieźle – zwinny, elektryczny samochód za około 100 tysięcy złotych, którym można omijać korek buspasami, parkować za darmo i ładować w garażu. Przejażdżka rozwiewa wątpliwości. Jakość wykonania, precyzja prowadzenia, komfort jazdy… to wszystko w Springu nie występuje. Zamiast tego jest zapach taniego plastiku we wnętrzu. Ale skoro Dacia niespecjalnie miała do tej pory konkurencję, niektórzy ją kupowali.
Teraz nadchodzi Citroen e-C3
Przed halą, w której pokazano mi egzemplarz nowego modelu, ustawiono rządek poprzednich generacji modelu, a także różne „budżetowe” Citroeny, od 2CV przez Visę po Saxo (od Saxo musieli mnie prawie odrywać siłą). Były relatywnie niedrogie i dość stylowe. Może niekoniecznie piękne, ale jakieś, zaprojektowane z pomysłem i bez nadużywania ekierki. Nowa generacja ma iść mniej więcej tą samą drogą.
Elektryczne C3 ma być pierwszym samochodem elektrycznym w życiu wielu klientów. Pewnie nie zabraknie też takich, którzy wybiorą go jako pierwsze auto w ogóle.
Jak wygląda Citroen e-C3?
Po stylistach Citroena należy spodziewać się pomysłowości. Rzeczywiście, linie – choć pudełkowate – nie są pozbawione wdzięku. Nie uniknięto „crossoverujących” zabiegów, czyli poprowadzenia plastikowych, czarnych listew na progach i błotnikach, dodających trochę „terenowego” klimatu. Będą praktyczne w mieście, gdzie każdego prędzej czy później spotka parkingowa obcierka. Z kolei lakierowany na czarno dach sprawia, że auto wydaje się niższe. Kolorowe listewki przy słupku C można odczepiać i zamieniać na inne. Ciekawe czy za kilka lat będą odpadać same z siebie lub z pomocą amatorów cudzej własności. Nowością jest też odświeżone logo Citroena. Trochę zbyt jajowate, jak na mój gust. Tył może się kojarzyć z VW T-Crossem albo z Jeepem Avengerem.
Wóz mierzy 4,01 m. To o 2 centymetry więcej niż przy poprzednim C3. Magiczna granica została przekroczona, co przekłada się na w miarę przyzwoitą ilość miejsca z tyłu.
Jeśli ktoś z was wrócił dopiero z wakacji w Indiach, być może skojarzy kształty e-C3 ze sprzedawanym tam modelem. Jak zapewniają w Citroenie, z zewnątrz wersja europejska rzeczywiście wygląda podobnie, ale to zupełnie inny pojazd, inaczej zbudowany, wykończony i z innym wnętrzem.
Citroen e-C3 – wnętrze
Nie chciałbym, by ten artykuł był festiwalem znęcania się nad wspomnianym, rumuńsko-chińskim samochodem, ale… no cóż, w e-C3 zapach jest zupełnie znośny. Kokpit też wygląda jak w zwyczajnym samochodzie. W ogóle e-C3 robi wrażenie zupełnie „dorosłego” auta, a nie budżetowego substytutu dla tych, którym zabrakło gotówki na coś porządniejszego.
Najmocniejszym punktem e-C3 są fotele. Miękkie, ze specjalną gąbką, obszerne i po prostu bardzo wygodne (a przynajmniej na tyle, na ile da się to stwierdzić po „teście” na postoju. Na jazdy przyjdzie czas innym razem). Zaskakuje też obecność fizycznych przycisków do obsługi klimatyzacji. To ergonomiczne i wygodne, bo nie trzeba odwracać uwagi od drogi. Miło, że Citroen wrócił do tego rozwiązania, bo np. Cactus już wiele lat temu miał „klimę” sterowaną tylko z ekranu. Ciekawe, zwłaszcza że teoretycznie przerzucenie wszystkich możliwych funkcji na wyświetlacz powinno być tańsze od tworzenia osobnego panelu - tymczasem budżetowy model otrzymuje przyciski. Pozostaje mi się cieszyć.
W środku e-C3 nie zabrakło oczywiście ekranu dotykowego. Nie jest on jednak obecny w każdej wersji. Bazowa, sprzedawana np. we Francji wersja nie ma nawet radia. Zamiast tego za rozrywkę odpowiada smartfon… należący do kierowcy. Czyli pojawia się uchwyt. W Polsce klienci dostaną lepiej wyposażone odmiany. Szkoda – nowe auto bez radia w 2023 r. byłoby jakieś.
Oprócz tego, mamy tu dwuramienną kierownicę (ładną), cyfrowe zegary, które widać nad kierownicą (ciekawe, czy niektórzy nie będą sobie ich zasłaniać) i które Citroen w swoich materiałach dumnie nazywa „head-upem” (to tak, jakby nazywać plaster szynki stekiem), a także „powtórkę z rozrywki” w postaci wybieraka biegów rodem z innych modeli koncernu Stellantis. Nie zabrakło czarnego, błyszczącego plastiku, który brudzi się i rysuje od samego patrzenia.
Jak jeździ Citroen e-C3?
Tego jeszcze nie wiem, bo póki co mogłem tylko obejrzeć, jak wygląda. Wiadomo już jednak, że nie będzie przesadnie szybki ani zbyt powolny (setka w 11 sekund), ma sporą moc, jak na auto miejskie (113 KM), a jego prędkość maksymalna nie pozwala na osiągnięcie dozwolonej przepisami szybkości na autostradzie (135 km/h).
Ma być za to wygodnie, bo Citroen zastosuje w tym modelu amortyzatory z progresywnymi, hydraulicznymi ogranicznikami. To oznacza, że komfort ma przypominać ten z Cactusa czy C4 X – czyli będzie naprawdę dobry.
Zasięg ma tu wynosić 320 km w wersji z akumulatorem LFP 44 kWh. Potem do gamy dołączy odmiana z mniejszą baterią, która przejedzie 200 km.
Citroen e-C3 – ceny
Auto można już zamawiać, ale do klientów trafi dopiero w drugim kwartale 2024 roku. W Polsce ceny zaczynają się od 110 650 zł za wersję You (ma LED-y, czujniki parkowania i tempomat) i od 132 100 zł za odmianę Max (17-calowe alufelgi, widoczne na zdjęciach dwukolorowe nadwozie, automatyczna klimatyzacja i parę innych gadżetów). To kwoty bez uwzględnienia dotacji. Wyglądają rewelacyjnie, zwłaszcza że Dacia Spring w wersji osobowej kosztuje 106 900 zł, a np. leciwe już Renault Zoe około 180 tysięcy. Tymczasem Citroen e-C3 wygląda na o wiele bardziej „pełnowartościowy” samochód od Dacii, z komfortowym zawieszeniem, lepszym wykonaniem, większym zasięgiem i przyjemniejszymi osiągami. Wkrótce w cenniku pojawi się jeszcze tańsza wersja (we Francji kosztująca mniej niż 20 tysięcy euro). Czekam na pierwsze jazdy, ale wygląda na to, że dla Springa nadchodzi jesień, a dla tanich samochodów elektrycznych jest nadzieja.
Więcej informacji o Citroenach kryje się pod poniższymi linkami: