Wybrałem się na parę dni do stolicy innego państwa, całkowicie bez samochodu. Przez cztery dni wszędzie poruszałem się komunikacją zbiorową i nigdy nie poczułem, że przydałby mi się samochód. To czemu narzekam?
Budapeszt: miasto pod wieloma względami podobne do Warszawy. Liczba ludności jest niemal identyczna, zajmowana powierzchnia również podobna (to ok. 520 km2). Podobnie jak Warszawa, leży nad dużą rzeką, która dość istotnie je dzieli na dwie główne części, czyli Budę i Peszt. Drobna różnica polega na tym, że Budapeszt jest o wiele ciaśniej zabudowany i z różnych powodów nie został zrównany z ziemią podczas II wojny światowej. Budapeszt ma również metro, które powstało na 99 lat przed metrem warszawskim, a obecnie działają tam aż cztery linie podziemnej kolejki.
Pojechałem do Budapesztu zobaczyć między innymi ich komunikację zbiorową
Jest ona niesłychanie rozbudowana. Linie autobusowe mieszają się z tramwajowymi i trolejbusowymi, linia metra M1 działa nieprzerwanie od ponad 120 lat, uzupełniają ją linie od M2 do M4, a do tego jeszcze mamy pociągi podmiejskie HEV. Przez cztery dni jeździłem wszędzie komunikacją zbiorową w Budapeszcie i zjechałem właściwie całe miasto, od północnej części Budy po południowy kraniec linii M3 (Kispest-Kobanya). Oto moje spostrzeżenie dotyczące komunikacji miejskiej w Budapeszcie:
Jest wspaniała.
Oto kilka powodów:
- siatka połączeń jest nadzwyczaj gęsta, a autobusy czy tramwaje jeżdżą bardzo często. Nigdy nie czekałem dłużej niż siedem minut. Jeśli konieczne są przesiadki, to z jednego przystanku na drugi przechodzi się w bardzo krótkim czasie
- ceny są umiarkowane. Za całodzienną kartę miejską (ważną 24 godziny od zakupu) dla całej rodziny płaciłem 50 zł. Porównajcie to z jakimś Londynem. Przy okazji jest to bardzo proste, wbrew temu co naczytałem się w internecie przed przyjazdem. Kartę w aplikacji BudapestGO wystarczy aktywować i zeskanować kod QR umieszczony na drzwiach autobusu lub tramwaju, albo przy wejściu do metra
- nie ma bramek do metra – wspaniałe rozwiązanie, bramki do metra jedynie utrudniają korzystanie z komunikacji, w żaden sposób nie odsiewają ludzi bez biletu, którzy mogą po prostu zjechać na peron windą. W Warszawie powinny być one zdemontowane na wzór Budapesztu (chociaż i tak najgorszy pod tym względem jest Rotterdam, który zrobił jakieś chore zasieki żeby ludzie nie korzystali z metra).
To oczywiście nie jest tak, że Budapeszt wyrzucił samochody
Niczego nie wyrzucił, samochodów jest wszędzie pełno, a na wielu ulicach ruch utrudnia normalne funkcjonowanie pieszym. Z hałasem i idiotycznym parkowaniem jest nawet gorzej niż w Warszawie. Niemal w samym centrum, przy moście Elżbiety, znajduje się ogromny węzeł drogowy, który zawstydza warszawską Trasę Łazienkowską. Auta jeżdżą po nabrzeżach Dunaju po obu stronach rzeki, a strefa piesza w centrum obejmuje głównie okolice placu Deak Ferenc i Vorosmarty. A jednak stawiam, że o wiele szybciej pokonywałem odległości między kolejnymi punktami wycieczki z użyciem komunikacji miejskiej niż samochodu – i to chyba o to chodzi w mieście. Zresztą nawet w godzinach porannych w dni powszednie nie panował przesadny tłok, ponieważ istnieje tyle możliwości dotarcia z miejsca A do B, że zapewne liczba pasażerów rozkłada się pomiędzy poszczególne trasy. Nie ma tak jak w Warszawie, że wszyscy pchają się do jednego wagonu metra, bo inaczej nie da rady wydostać się z dzielnicy.
Ani przez chwilę nie żałowałem, że nie wziąłem samochodu na tę wycieczkę
Bezsamochodowe życie w Budapeszcie było idealne, zwłaszcza że w okolicach naszego mieszkania było względnie dużo sklepów - centrum handlowe na placu Blaha Lujza czy okoliczny dyskont oferowały wszystko, czego potrzebowaliśmy. Czy w takim razie chciałbym to powtórzyć? Z pewnością, w innym mieście, które również będę mógł niespiesznie pozwiedzać, nie martwiąc się czy przybędę gdzieś o 10.00, czy o 10.17. Jest tylko jeden problem: owszem, mieszkaliśmy w idealnie skomunikowanym miejscu, ale za żadne skarby nie chciałbym w takiej lokalizacji mieszkać w codziennej rzeczywistości. Waląca się kamienica z przełomu wieków, wejście przez ohydną bramę cuchnącą moczem, małe mieszkanie z jednym oknem wychodzącym na ciemne podwórko.
Sto razy bardziej wolę żyć w gorzej skomunikowanej okolicy i z koniecznością posiadania samochodu, ale w bardziej cywilizowanych warunkach – na większej powierzchni i z widokiem na coś innego niż okno sąsiada, bez strachu że w nocy ta ruina zawali mi się na głowę. Po prostu nie ma już powodu mieszkać w centrum miasta, innego niż turystyka, co zresztą w Budapeszcie doskonale widać. Na niektórych bramach kamienic wisi po 10-12 skrzynek na klucze typowych dla Airbnb.
Pewnie jak byłbym studentem, to ani to małe mieszkanie, ani ciemne podwórko, ani brak samochodu w ogóle by mi nie przeszkadzały i cieszyłbym się, że mam wszędzie blisko. Ale potrzeby zmieniają się z wiekiem, więc o ile zatwierdzam Budapeszt w całości pod względem komunikacji miejskiej, o tyle mieszkając na miejscu i tak kupiłbym sobie jakiegoś Suzuki Swifta.
Albo Felicię, albo dwie