Wrocław nie musi wprowadzać strefy czystego transportu. Miały być przekroczenia tlenków azotu, a tu nic
Aktywiści wyją i płaczą, bo przecież nie po to dostali grant, żeby się nie udało i powołują się na jakieś nieistotne dokumenty bez mocy ustawowej, twierdząc że strefa i tak powstać musi. Wrocławscy urzędnicy wykazują zaś objawy zdrowego rozsądku.

W ustawie o elektromobilności napisano tak: miasto o liczbie mieszkańców powyżej 100 tys. musi wprowadzić strefę czystego transportu, jeśli zanotowano w nim średnie roczne przekroczenia dopuszczalnego stężenia dwutlenku azotu. To dopuszczalne stężenie wynosi 40 mikrogramów na metr sześcienny. We Wrocławiu nie zostało ono przekroczone w roku 2024; jedna stacja pomiarowa dobiła do 37 μg/m³. Co to oznacza?
To oznacza, że Wrocław NIE MUSI wprowadzać strefy czystego transportu
W roku 2024 tylko dwa miasta w Polsce przekroczyły normę tlenków azotu: Kraków i Katowice. Przy czym w przypadku Katowic sprawa też nie jest taka prosta, ponieważ czujnik znajduje się nad autostradą A4, która nawet nie jest w zarządzie miasta, tylko GDDKiA. Nic dziwnego, że czujnik umieszczony przy samej autostradzie pokazuje przekroczenia tlenków azotu, ale tak byłoby w każdym ruchliwym miejscu autostrady, niekoniecznie w Katowicach. Przyjmując jednak, że ten wątpliwy pomiar ma w sobie jakieś okruchy prawdy, to nadal pozostają tylko dwa miasta, w których ustawa nakłada ustanowienie SCT. W Warszawie natomiast strefę już mamy, ale jeśli przekroczeń nie będzie ani w tym, ani w przyszłym roku, to będzie można ją śmiało zlikwidować – również zgodnie z przepisami.
Aktywiści oczywiście kłamią w sprawie Wrocławia
W tej stercie bzdur i półprawd napisano, że Wrocław i tak musi wprowadzić SCT, ponieważ istnieje jakiś program ochrony powietrza dla województwa dolnośląskiego. Tyle że ów program:
- po pierwsze: dotyczy ozonu, a nie tlenków azotu
- po drugie: nigdzie nie został w nim zapisany obowiązek ustanowienia SCT niezależnie od wyników zanieczyszczenia powietrza
- po trzecie: nie jest wiążący w żaden sposób dla urzędu miasta Wrocławia
Możemy też przeczytać, że wskutek braku strefy we Wrocławiu co roku umiera przedwcześnie nawet 500 osób narażonych na kontakt z tlenkami azotu. Nie wiadomo jak długo by żyli, gdyby we Wrocławiu istniała strefa czystego transportu. Napisano też, że nawet 11 proc. zgonów w stolicy Dolnego Śląska jest spowodowanych stężeniem NO2. Równie dobrze można byłoby wpisać 111 proc. albo 2137 furlongów – wszystkie te dane są całkowicie zmyślone. Ludzie umierają z różnych przyczyn, i wszystkie te przyczyny mają swój początek w naszej cywilizacji: mikroplastiki, papierosy, alkohol, stres, złe odżywianie, zanieczyszczenie powietrza – to wszystko wpływa na skrócenie długości życia, a i tak żyjemy nieporównanie dłużej niż nasi przodkowie w czasach, gdy żadne samochody nie emitowały NO2. Ten argument jest inwalidą od samego początku, ponieważ odwołuje się do wartości niemierzalnych, gdzie nie ma wyraźnej korelacji między danymi a przypisywanym im stanem rzeczy.
Najważniejsze jest jednak to, że urzędnicy we Wrocławiu też niespecjalnie chcą strefy
To zbyteczna dodatkowa biurokracja, powodowanie podziałów społecznych, nakładanie dodatkowych obowiązków na i tak już obciążone służby – a efekty będą znikome, lub, co bardziej prawdopodobne – żadne. To dlatego, że Polska dołączyła do szaleństwa stref czystego transportu dość późno, gdy mamy już względnie nowoczesne samochody, a przy okazji ruch pojazdów po pandemii nie wrócił do poprzedniego poziomu z uwagi na popularność pracy zdalnej. Urzędnicy wrocławskiego ratusza mają zamiar zwrócić się do sejmiku województwa, żeby zaktualizowano podlinkowany powyżej program – skoro nie ma przekroczeń, to żadna strefa nie jest konieczna. I to jest bardzo dobra wiadomość – zła jest taka, że niewielka grupa krzykliwych i dobrze opłaconych działaczy próbuje urządzić na siłę życie kilkuset tysiącom mieszkańców Wrocławia, rozsiewając nieprawdę szkodliwą jeszcze bardziej niż tlenki azotu.
Zdjęcie: Pixabay - Surprising Media