W Warszawie będzie więcej kamer. Będą łapać własny ogon
Może nowe warszawskie kamery namierzą kierowców naruszających przepisy o strefie czystego transportu, ale i tak nikt nie zostanie ukarany, bo problem nie tkwi w liczbie kamer.

Strefa czystego transportu w Warszawie to bardziej działalność kabaretowa niż rzeczywista chęć kontrolowania kierowców. Da się to zrozumieć, bo kto normalny przed wyborami chciałby karać kierowców starych samochodów, skoro w Polsce głównie mamy kierowców starych samochodów. Nawet w takim postępowym mieście jak Warszawa, mógłby nie być to sukces. Dane, jakie dziś poznaliśmy, doskonale ilustrują, z czym mamy tu do czynienia.
Liczba przyłapanych kierowców
Gazeta Prawna podała dane, jakie uzyskała od stołecznej Straży Miejskiej, gdy poprosili ją o statystyki dotyczące kontroli strefy czystego transportu. Od 1 stycznia do 10 lutego wykryto 541 pojazdów nieuprawnionych do wjazdu do strefy. Nikt nie poniósł kary.
W ogóle mnie to nie dziwi, bo gdy kiedyś próbowałem ustalić, jak przebiega karanie niepokornych kierowców, odniosłem wrażenie, że instytucje nie bardzo mają ochotę to robić. A to nie zdziwiło mnie jeszcze bardziej, bo wobec licznych wyłączeń spod obowiązywania przepisów dotyczących wjazdu do strefy, nie bardzo da się ustalić, kto je złamał. Ta trudna sytuacja jest bardzo prosta.
Strefa czystego transportu w Warszawie:
- W Warszawie nie potrafią napisać prostego przepisu. Wiek to tylko liczba, której nie ogarniają
- Ile razy możesz wjechać swoim autem do centrum Warszawy? Nikt nie wie, a absurd wylewa się z ekranu
- Warszawska strefa czystego transportu to strefa zagubionych. Kontrolujący i kontrolowani w jednym śpią domu
- Stałem 1,5 godziny w kolejce, żebym mógł za tydzień dojechać autem do domu. Łzy mieszają się ze wściekłością
- Byłem obejrzeć warszawską strefę czystego transportu. Nadal możesz do niej legalnie wjechać wszystkim
Nikt nie zapisuje, ile razy wjeżdżasz do SCT w Warszawie.
Samochody, które nie spełniają narzuconych norm, mogą wjechać do strefy cztery razy w ciągu roku. Żeby tego limitu przestrzegać, ktoś musiałby odnotowywać każdy wjazd do SCT w jakiejś bazie, albo chociaż każdy przypadek, gdy przyłapano auto bez uprawnień w strefie. Pomińmy zupełnie wątek, że w ten sposób uprawnienia do wjazdu miałoby auto, a nie kierowca.
Nie da się nikogo ukarać za wjazd do strefy, bo zawsze mógł to być jego pierwszy, drugi, trzeci, czwarty raz i nie da się udowodnić, że piąty. Oprócz tego są wyłączenia ze względu na wiek (powyżej 70 lat), niepełnosprawność i dla osób płacących podatki w Warszawie. Nikt tego nie sprawdza i pewnie mało kto przejmuje się tą strefą. Ta sytuacja trwa od samego początku funkcjonowania SCT, czyli od ośmiu miesięcy. A teraz pojawią się nowe kamery.
Więcej kamer w Warszawie
Straż Miejska rozstawiała dwie kamery i w ten sposób sprawdziła 17 tys. pojazdów w pierwsze dwa tygodnie stycznia. Pozostaje pytanie, po co to robiła, skoro nic z tego nie wynika. Przecież sama podała, że nikt nie zostaje ukarany. To nie dlatego, że kierowcy przestrzegają przepisów o SCT, tylko dlatego, że nie da się ich ukarać.
Lobbyści z Clean Cities Campaign — ruchu prowadzonego przez organizację Transport & Environment, mającą silny wpływ na unijną politykę transportową — chcieli wpłynąć na władze miasta, by te do celu wyłapywania kierowców, użyły miejskiej monitoringu. Już widzę, jak w roku wyborczym są tam rozpędzeni, by to zrobić. A mieliby czym, bo tych kamer podobno jest 200 w samej strefie.
Rejestrować byłoby więc czym, sprawdzać normę, a co najmniej rok produkcji auta, łącząc się z Centralną Ewidencją Pojazdów też się da. Tylko po co, skoro się nie da karać. Co za różnica, czy nie ukarzemy 541, czy 5441 kierowców.
Gazeta Prawna donosi, że przedstawiciele Clean Cities Campaign dowiedzieli się od urzędników, że liczba kamer przeznaczonych do kontroli wzrośnie do czterech. Właściwie można liczbę kamer zmniejszyć do zera, a nie podnieść do czterech, skoro efekt będzie ten sam.
Padła tam jeszcze propozycja, by kary były wlepiane w trybie administracyjnym, czyli po prostu dostawalibyśmy ją z automatu. Byłoby wtedy łatwiej karać kierowców. Tylko znowu to nie jest rozwiązanie, skoro nie da się ustalić, ile razy ktoś wjechał do strefy.
Nie śmiem podpowiadać urzędnikom i Straży Miejskiej, jak to rozwiązać, ale chyba trzeba jakoś odnotowywać przypadki wjazdu do strefy i je liczyć. Można to było wprawdzie przewidzieć i nie kompromitować idei tej strefy, ale jakoś się nie udało. Widocznie bardziej opłaca się łapanie własnego ogona niż kierowców wjeżdżających do strefy zbyt starym samochodem.