Ten sam samochód na prąd jest w Niemczech tańszy niż w Polsce o 62 800 zł. Dlaczego nie wybieracie elektromobilności?
Źli Polacy nie wybierają samochodów elektrycznych i dalej kupują trujące spaliniaki. Bo na przykład jakby ktoś chciał kupić elektrycznego ID.BUZZ, to w Niemczech jego podstawowa cena wynosi w przeliczeniu 214 tys. zł, a w Polsce prawie 278 tys. zł. Dlaczego?
To zupełnie nie jest nowość, że w Polsce producenci nie oferują bazowych wersji swoich pojazdów, które z ochotą prezentują na Zachodzie. Tak robiło chociażby BMW z serią 5 o oznaczeniu 518d (2.0 143 KM), która występowała w niemieckich salonach, ale w Polsce oferta zaczynała się od mocniejszego 520d. W przypadku samochodów elektrycznych jest jeszcze łatwiej – na kraje Europy Zachodniej, te „dobre” i „progresywne” wypuszczasz wersję ze zmniejszonym akumulatorem w atrakcyjnej cenie, a w krajach Europy Środkowej oferujesz tylko wariant dużo droższy.
Brzmi jak teoria spiskowa? No to zobaczcie
W niemieckim konfiguratorze Volkswagena można trafić na model ID.BUZZ „Freestyle”. Wizualnie prezentuje się bardzo ciekawie, jest dwukolorowy w stylu retro – czyli ma białe nadwozie i czarne zderzaki. Za 1035 euro można zażyczyć sobie, żeby pomalowali go dla nas na srebrno, ale zderzaki zostają czarne. Są też typowe dla aut użytkowych plastikowe kołpaki kół. Mnie się podoba, jest i spójnie, i z odrobiną „vintage”.
ID.BUZZ Freestyle ma jednak stosunkowo mały akumulator główny o pojemności 59 kWh. W Polsce najtańsza wersja Pro ma i więcej mocy (286 zamiast 170 KM), i większy akumulator, bo aż 79-kilowatogodzinny. Tym sposobem niemiecki Freestyle przejedzie bez ładowania do ok. 300 km, a Pro – nawet 400 km.
W takim razie, ktoś powie, różnica cen jest przecież w pełni uzasadniona. Występujący w Polsce model Pro ma większy akumulator, więcej mocy i lepsze wyposażenie, więc musi być droższy, prawda? Być może tak, co nie zmienia faktu, że jest (niemała, zapewne) grupa klientów, która wolałaby zapłacić mniej i mieć mniej „wypasu”, zwłaszcza gdy mowa o samochodzie typu van lub użytkowym. Nie mamy takiego wyboru, jesteśmy w tym przypadku traktowani jak rynek drugiej kategorii. Trudno się rozwija elektromobilność, gdy producenci pchają nam same najdroższe wozy.
To może wypadałoby porównać niemieckiego Pro z polskim Pro?
Nawet wtedy występuje ogromna różnica cen, ponieważ niemiecki Pro w przeliczeniu kosztuje 260 tys. zł, a w Polsce – 278 tys. zł. Ktoś powie, że może to wynikać z różnej stawki podatku VAT, a cena bazowa może i jest taka sama, ale to również nieprawda – polska jest wyższa. Nieznacznie, ale jest. Niemiecki konfigurator podaje cenę netto na poziomie 51 170 euro – to 219 tys. zł, a w Polsce – 225 820 zł. Z której strony by więc nie spojrzeć, w Niemczech ID.BUZZ jest tańszy niż w Polsce. Ale to wciąż mało, bo na koniec wypada jeszcze porównać użytkowe wersje Cargo. Nie uwierzycie.
W Polsce ID.Cargo kosztuje 280 340 zł brutto.
Cena w Niemczech z podatkiem? Od 50 825 euro, czyli od 217 530 zł. 62 810 zł różnicy – ale tu jest znowu kwestia mniejszego akumulatora, więc wybieram w zagranicznym konfiguratorze wariant Cargo Pro z akumulatorem 79 kWh. Cena brutto – 245 610 zł. To dalej 35 tys. zł taniej niż w Polsce.
Zadziwia mnie ta polityka cenowa
Zwracam uwagę, że na rynkach „wschodzących” typu Chiny, Indie, Brazylia samochody są dużo tańsze niż w rozwiniętych krajach Europy. To dość oczywiste, bo ceny dostosowuje się do możliwości nabywczych tamtejszych klientów. U nas jest odwrotnie: bogaci Niemcy dostają tańsze auta elektryczne w szerszym wyborze, a w Polsce nie tylko mamy o wiele mniejszą ofertę, ale też wyższe ceny. Teraz tylko czekać, aż znany portal motoryzacyjny o ogromnych zasięgach i niemieckim kapitale napisze wpis w rodzaju „Polacy wciąż w ogonie elektromobilności”. Może gdyby ID.BUZZ Freestyle zawitał do nas, ten ogon stałby się choć troszkę krótszy?