Stellantis tak narozrabiał, że rząd zabrał mu pieniądze. Czy warto było szaleć tak?
Aż do bólu, przez całe życie. Tak śpiewała Agnieszka Chylińska lata temu, ale dzisiaj ta piosenka jest niebywale aktualna, bo Stellantis właśnie dostał po łapkach od rządu i to w najgorszy możliwy sposób.
Wojna włoskiego rządu i Stellantis będzie za kilka lat przedmiotem wielu prac doktorskich o tym, jak z niewielkiego konfliktu o w sumie mało ważną rzecz udało się rozpętać pełnoskalową wojnę, w której straty sięgają miliardów euro, a przyszłe koszty dopiero zostaną oszacowane, bo na razie nikt ich nie zna. Zaczęło się niewinnie o to jak ma nazywać się nowa Alfa Romeo i dlaczego nie może być to Milano. Nazwa została zmieniona na Junior, a Stellantisowi zasugerowano, że dobrze byłoby, żeby przeniósł produkcję włoskich samochodów do Włoch. Ale korporacje nie mają narodowości, tylko interesy, więc sugestie rządu zostały zignorowane.
Rząd się wściekł (prawie jak u nas Donald Tusk, jeżeli wierzyć nagłówkom gazet) i poszedł na noże. Udało się brawurowo przechwycić i zastopować transport Fiatów Topolino do Włoch, a następnie wyciągnięto najmocniejszy argument - prawa do marki. Włosi mają prawo, w myśl którego prawa do marki mogą przejść na własność rządu, jeżeli marki nie ma i nie była używana od określonego czasu. W grupie Stellantis pod takie prawo podpadałby Autobianchi i Innocenti. Nam może te nazwy nie mówią zbyt wiele, zapewne tylko miłośnicy motoryzacji je rozumieją, ale we Włoszech to instytucje. Rząd zapowiedział, że może je przejąć i sprzedać. Nie powiedzieli komu, ale my dobrze wiemy, kto aktualnie ma pieniądze na rynku moto. Dla inwestorów z Państwa Środka to doskonały biznes i złoty strzał na początek, o czym możemy się przekonać na przykładzie MG, które jest dobrze znane i sprzedaje się jak świeże bułeczki. W reklamach podkreślana jest brytyjskość marki i gotowe.
Rząd kusił Stellantis, ale w dosyć specyficzny sposób, wolał mówić mu, co mu może zrobić jak nie przyjdzie z produkcją do Włoch, niż zaproponować sensowne warunki. Koszty wytworzenia samochodu we Włoszech są znacznie wyższe niż np. w Polsce, więc Stellantis ani myśli się poddawać. I wtedy otrzymał cios, który nawet mnie zabolał, a Carlos Tavares pewnie z oburzenia rzucił szklanką wody o ścianę.
Włosi ucinają dofinansowanie do fabryki akumulatorów
200 milionów euro, czyli ponad 850 mln złotych miał dołożyć włoski rząd do fabryki akumulatorów, którą na terenie Włoch miało postawić konsorcjum Automotive Cells Company, którego udziałowcami jest Stellantis i Mercedes. Konsorcjum miało zbudować trzy fabryki w całej Europie, w tym jedną w Niemczech, drugą we Włoszech, a trzecią we Francji, ale z powodu spadającego popytu na samochody elektryczne, prace zostały wstrzymane do przyszłego roku. Rząd włoski stwierdził, że nie będzie tolerował takiego zachowania i zabiera finansowanie, które ma przeznaczyć dla innych firm.
Niektórzy mówią, że czarę goryczy przelało wstrzymanie produkcji Fiata 500 w turyńskiej fabryce na miesiąc, co powoduje niepokoje społeczne i problem dla rządu.
Rząd oczywiście mówi, że jak prace nad fabryką ruszą, to jest gotowy wesprzeć projekt, więc to kolejna forma dyscyplinowania koncernu. Na czym się skończy? Nie wiem, ale żywy stąd nie wyjdzie nikt.
Więcej o samochodach elektrycznych przeczytacie w: