Zrobili silnik mniejszy o 40 procent, by był oszczędniejszy. Wyszło, że pali tyle samo
Downsizing w wykonaniu amerykańskim poszedł wspaniale. Nowy silnik 3.0 Turbo Hurricane od koncernu Stellantis do samochodów RAM, Dodge i Jeep pali tyle samo, co stare 5.7 V8 HEMI. Szach-mat, ekolodzy! A nie, czekaj...
Przez parę ostatnich lat amerykańskie propozycje koncernu Stellantis były jednymi z ostatnich samochodów z naprawdę dużymi silnikami V8. O ile takie jednostki nadal można znaleźć w ciężarowych Fordach czy Chevroletach, o tyle są to często diesle, ewentualnie silniki benzynowe o charakterze użytkowym. Tymczasem Dodge, RAM czy Jeep były jeszcze do niedawna dostępne z nieco archaicznym 5.7 V8 HEMI – tradycyjnym, wolnossącym i o ogromnej pojemności. Co więcej, występowały nawet wersje 6.2 i 6.4 z doładowaniem w odmianach specjalnych Hellcat czy Demon. Ale to już przeszłość, V8 musiało zniknąć na rzecz nowego silnika 3.0 Hurricane – doładowanej rzędowej szóstki o mocy aż 540 KM w najmocniejszej odmianie (standardowo – 420 KM). Starszy 5.7 V8 HEMI rozwijał od 345 do 395 KM, więc skok mocy jest imponujący. Jeszcze bardziej miało imponować dużo niższe zużycie paliwa. Tyle że coś im nie wyszło.
Testy homologacyjne wykazały, że nowy silnik 3.0 pali tyle samo co 5.7
Średnie zużycie paliwa podawane w jednostkach amerykańskich jest identyczne dla obu silników i wynosi 19 mil jazdy na galonie benzyny, czyli po naszemu 12,4 l/100 km. W warunkach autostradowych nowy 3.0 pali (po przeliczeniu na nasze) 9,8 l/100 km, a dla HEMI ta wartość wynosiła 10,7 l/100 km. Teoretycznie jest więc jakaś poprawa, ale już porównanie w warunkach miejskich wypada na korzyść starego V8 (silnik 3.0: 13,8/100, silnik 5.7: 13,1/100). Wygląda na to, że downsizing poszedł świetnie, tylko zapomniano o tym, po co on w ogóle jest.
Jest po nic, bo paliwo w Stanach Zjednoczonych nadal jest śmiesznie tanie
Z wyjątkiem wielkich ośrodków miejskich, zwłaszcza w Kaliforni – gdzie faktycznie ceny zbliżają się do europejskich – benzyna w USA kosztuje grosze. Znalazłem miejsce w Misisipi, gdzie można było wlać galon paliwa (3,8 l) za 2,49 dolara przy płatności gotówką. To daje 2,63 zł za litr benzyny. W tej sytuacji naprawdę średnio interesowałoby mnie, czy mój truck pali 13,1, czy może 13,8 l na 100 km. Dlatego ruchy pozorowane w kwestii downsizingu ze strony producentów amerykańskich w ogóle mnie nie dziwią. Dziwi mnie natomiast, czemu w pogoni za mniejszym zużyciem paliwa nie przeprowadzi się radykalnych ruchów w Stanach Zjednoczonych w kwestii sprzedaży pickupów. To nie ich wielkie silniki są problemem tego kraju, tylko ich absurdalna popularność u ludzi, którzy w ogóle ich nie potrzebują.
Zmiana z 5.7 na 3.0 Turbo nie sprawi, że ludzie przestaną kupować pickupy jak opętani
Ameryka Północna jest zakażona pickupami. Jeszcze rozumiem, że kupują je rolnicy czy drobni przedsiębiorcy, ale ogromną część sprzedaży stanowią ludzie, którzy po prostu chcą mieć BIG TRUCK. Producenci wychodzą im naprzeciw, oferując luksusowe wersje z wielkimi felgami, skórą i gigantycznymi ekranami. Gdyby zakup pickupa był ograniczony do konkretnych grup zawodowych, a oferowano by tylko proste wersje i to z dieslem pod maską, to popyt niesłychanie by spadł. Wraz z nim spadłoby również zapotrzebowanie na paliwo, bo w przypadku zwykłych aut osobowych w USA zużycie benzyny jest porównywalne z europejskim. Popularne auta osobowe marki Chevrolet, Nissan czy Kia regularnie spalają ok. 6,5-7 l/100 km. Tymczasem „nowy, oszczędny pickup” wciąga 14 na 100 i nikt nie mruga okiem.