Mercedes F300 Life Jet próbował połączyć większość zalet motocykla i samochodu. Przy okazji był pierwszym pojazdem tej marki, który wyposażono... w czujnik zmierzchu.
Lata 80. i 90. XX w. to ciekawy okres w świecie aut koncepcyjnych. Z jednej strony nadal oferowały one szereg niespotykanych rozwiązań technicznych, ale z drugiej - sporo z nich wyglądało jakby dzielił je zaledwie krok od produkcji seryjnej. Teraz możemy o tym pomarzyć - albo prezentuje się jakieś wyjątkowo brzydkie dziwactwa, albo coś, co niczym się nie wyróżnia i trafi do produkcji niemal bez zmian.
Cofnijmy się zatem do 1997 r., kiedy we Frankfurcie zaprezentowany został Mercedes F 300 Life Jet.
Sama idea produkcji 3-kołowych samochodów jest oczywiście stara jak świat, choć ze względu na stabilność podczas jazdy często decydowano się na umieszczenie pojedynczego koła z tyłu, a dwóch z przodu. Likwidowało to chęć pojazdu do dachowania na każdym łuku.
Do pomysłu co jakiś czas powracano z kolejnymi modelami - czy to seryjnymi, czy prototypami. Dodajmy do tego fakt, że pod koniec lat 90. nie próbowano jeszcze na każdym kroku niszczyć pomysłów na coś świeżego i fajnego, tak jak teraz co chwila próbuje to zrobić Unia Europejska, grożąc niczym dr Emmett Brown z „Powrotu do przyszłości” zakłóceniem kontinuum czasoprzestrzennego i unicestwieniem wszechświata.
Co w tym wszystkim nieco dziwi to fakt, że akurat Mercedes postanowił przygotować mimo wszystko dość dziki i młodzieżowy prototyp. Można też jednak spojrzeć na to z drugiej strony: to był okres, gdy ta marka również swoimi nowymi modelami seryjnymi próbowała znaleźć klientów o średniej wieku niższej niż 160 lat, To poskutkowało wprowadzeniem do sprzedaży choćby pierwszej generacji klasy A (która bardzo spodobała się - niespodzianka! - starszym ludziom).
O tym niewielkim vanie wspominam zresztą nieprzypadkowo, ponieważ konstruując Life Jeta, inżynierowie Mercedesa traktowali tamten model - pachnący wtedy nowością - jako dawcę układu napędowego. F 300 otrzymał więc benzynowy, 1,6-litrowy silnik o mocy 102 KM. Gwarantowało to zaskakująco dobre osiągi: koncept był w stanie przyspieszyć do 100 km/h w 7,7 s, a jego prędkość maksymalna sięgała 211-212 km/h.
Jednostki napędowej oczywiście nie umieszczono z przodu. Swoje miejsce znalazła ona za kabiną pasażerską, przed tylnym kołem (które było napędzane za pośrednictwem paska zębatego).
Sprawy najmniej interesujące mamy za sobą. Przejdźmy do wyglądu.
Skoro na klasę E W210 mówimy „okular”, to w przypadku F300 Life Jet należałoby chyba powiedzieć: „monokl”. To dość oryginalny pomysł jak na młodzieżowy pojazd, ale poza tym, że całość trudno uznać za szczególnie ładną, to przynajmniej jest ciekawa. Dzięki opływowym liniom i odpowiedniemu lakierowi, można się tu nawet na upartego doszukiwać echa klasycznych wyścigowych „Srebrnych Strzał”.
Jak w ogóle nazwać nadwozie trójkołowego Mercedesa? Trudno powiedzieć, ale najbliżej tu chyba do targi - środkowa część dachu mogła być bowiem zdjęta z samochodu. Pojazd był dwuosobowy - pasażer mógł zająć miejsce za kierowcą. Ciekawostka: kierowca mógł wsiąść tylko z lewej strony, a pasażer - tylko z prawej. Przednie drzwi otwierały się do góry (podobnie jak w Lamborghini), podczas gdy tylne - pod wiatr. Z tyłu pojazdu umieszczono też niewielki bagażnik, którego pojemność wystarczała, by schować tam fragmenty dachu.
Kierujący Life Jetem miał do dyspozycji wnętrze łączące klasyczne rozwiązania Mercedesa (np. panel wskaźników), jak i odrobinę futurystycznej stylizacji. Najbardziej wyróżniał się tu oczywiście wolant w miejscu typowej kierownicy. Blisko prawej dłoni ulokowano drążek zmiany biegów. Sama skrzynia była tu manualna (pięciobiegowa), ale zmiana biegów odbywała się sekwencyjnie dzięki magii elektrohydrauliki.
Najważniejsze w tym wszystkim było jednak prowadzenie.
Było ono wspomagane przez gwoźdź programu - system ATC, czyli Active Tilt Control (tj. system aktywnej kontroli wychyłu). Zapewne wiecie już, po co to było? Ano po to:
Zależnie od prędkości i kąta skrętu, pojazd odpowiednio się przechylał, dając namiastkę wrażeń, których zazwyczaj mogą doświadczyć tylko motocykliści. Kąt przechyłu nie był oczywiście nadzwyczaj duży i sięgał maksymalnie 30 stopni.
Warto tu dodać, że przednie oświetlenie współpracowało z tym systemem, odpowiednio dopasowując wiązkę rzucanego światła do pozycji, w jakiej znajdowało się nadwozie. Jak twierdzi Mercedes, skrętny reflektor główny oraz dodatkowe oświetlenie doświetlające zakręty pozwoliły zwiększyć skuteczność światła mijania o ok. 80 proc.
F300 był też pierwszym Mercedesem, w którym zastosowano czujnik zmierzchu. W aucie seryjnym pojawił się on dopiero rok później, w klasie S W220.
Na potrzeby prototypu wykonano też nowe felgi i opony Pirelli, którym niestraszne były takie przechyły. Obręcze wykonano z magnezu, dzięki czemu były o 25 proc. lżejsze od typowych kół motocyklowych. Na nadmiar tłuszczu nie można też było narzekać, gdy mowa o nadwoziu - zrobiono je z aluminium, dzięki czemu jego masa wynosiła zaledwie 89 kg. Kompletny, mierzący ok. 3,95 m pojazd ważył ok. 800 kg.
Komputer... tylko komputer.
Z informacji podawanych przez Daimlera można wyczytać, że Mercedes F300 Life Jet powstał od A do Z w komputerze. Trochę trudno mi się do tej informacji odnieść zważywszy na fakt, że rysunki koncepcyjne istnieją i mają się dobrze, ale projekt ten przyczynił się też do dopracowania systemu symulacji CASCaDE (Computer-Aided Simulation of Car, Driver and Environment), stosowanego przez producenta w późniejszych latach.
Mercedes F300 Life Jet oczywiście nie miał trafić do produkcji.
Nieco „odmłodził” on jednak ducha marki i pozwolił poznać rejony techniki, w które Mercedes dotychczas się nie zagłębiał.
Na otarcie łez pozostaje holenderski Carver One z 2002 r. - również łączący cechy motocykla i samochodu, ale z jednym kołem z przodu i dwoma z tyłu (dzięki czemu osiąga znacznie większe przechyły nadwozia niż Mercedes). Powodzenia w szukaniu - podobno powstało tylko ok. 200 egzemplarzy.
* Wpis został pierwotnie opublikowany w serwisie Autoblog w 2019 r. Ale to było i tak kilkadziesiąt lat po premierze prototypu, więc co zaszkodzi przeczytać o tym i w 2022 r.