REKLAMA

Specjalne prawo jazdy na mocny samochód. Myślałem, że to żart, a prace nad tym naprawdę trwają

Ktoś wpadł na pomysł, że trzeba wydawać specjalne prawo jazdy na mocny samochód. Do końca myślałem, że to żart. Niestety byłem w błędzie. 

prawo jazdy na mocny samochód
REKLAMA
REKLAMA

Prowadzenie samochodu to poważna sprawa, na tyle że ustawodawcy poszczególnych państw przewidzieli instytucję prawa jazdy, które uprawnia do poruszania się samochodem po publicznych drogach. Wystarczy odbyć kurs, zdać egzamin i już można rozpoczynać swoją przygodę za kierownicą. Przy czym prawo jazdy na samochody nie rozróżnia mocy auta, którym się będzie jeździło. Po odbyciu kursu i egzaminu na ledwie 75-konnym samochodzie (tyle mają najpopularniejsze samochody egzaminacyjne — Hyundaie i20) można wsiadać za kierownicą kilkusetkonnych maszyn. Od dawna słychać głosy, że to niebezpieczne podejście. W końcu nawet w motocyklach funkcjonuje pewne stopniowanie uprawnień. Natomiast nie ma tego przy autach osobowych. Niestety rządzący chcą się za to wziąć.

A masz pan na to licencję?

Prawo jazdy na mocny samochód to szalona propozycja

Mogła przyjść tylko z kraju, gdzie wszystko stoi na głowie — Australii. Rządzący tamtejszym stanem Australia Południowa  ogłosili, że do końca roku zaproponują szereg zmian w prawie, których celem będzie poprawa bezpieczeństwa. Jednym z rozwiązań ma być prawo jazdy na mocny samochód. W założeniu kierowcy, którzy będą chcieli przesiąść się na mocny samochód – nie podano jeszcze, co ukrywa się za tym pojęciem – powinni przechodzić szkolenie. W jego ramach nauczyliby się lepiej kontrolować taką maszynę. Mieliby również zakaz wyłączania systemu kontroli trakcji, ale nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak władze zamierzają to egzekwować. Chyba że Australijczycy to mili ludzie i jak się im powie, żeby czegoś nie robili, to nie będą tego robić. Zacząłem się z tego śmiać, ale doczytałem, że oni już coś takiego wprowadzili.

W Australii istnieje kategoria P1 i P2

prawo jazdy na mocny samochód

Procedura uzyskania uprawnień do kierowania w Australii podzielona jest na etapy. Pierwszym z nich jest uzyskanie statusu kursanta kategorii L — zdanie egzaminu teoretycznego z przepisów i odbycie 120 godzin jazdy z posiadaczem pełnego prawa jazdy (w tym 20 godzin nocnych jazd). Kolejnym jest kategoria P1, którą można otrzymać po zdaniu testu sprawdzającego rozumienie zagrożeń. Posiadając kategorię P1 oczywiście wciąż nie można prowadzić pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Nie można przekroczyć dozwolonej prędkości o więcej niż 10 km/h, można zdobyć maksymalnie 4 punkty karne.

Ale to nie wszystko. Kierowca z prawem jazdy P1 nie może prowadzić samochodów zbudowanych przed 2010 r., które mają albo osiem cylindrów, albo turbiny. Nie i już. To trochę śmieszne, bo wychodzi na to, że można jeździć większością BMW przed 2010 r., w których nie można narzekać na osiągi. Ale V8 to nie wszystko, bo przygotowano długą listę pojazdów, które nie spełniają tych warunków, ale wciąż nie może nimi jeździć. Samochody po 2010 r. nie mogą mieć stosunku mocy do wagi większego niż 130 kW na tonę. Kierowca z prawem jazdy P1 nie może jeździć więcej niż 90 km/h. Jeżeli złamie którąkolwiek z zasad, to traci prawo jazdy i musi zaczynać ścieżkę od nowa, ale czas pomiędzy kolejnymi kategoriami znacznie się wydłuża.

prawo jazdy na mocny samochód
2005 r., 6 cylindrów, brak turbo. Idealny samochód dla młodego kierowcy. Ale Australijczycy to przewidzieli i wykluczyli wszystkie 911

Po 12 miesiącach można zrobić kategorię P2 – pozwala ona na rozpędzanie samochodu do 100 km/h i np. ciągnięcie przyczepy, ale o masie własnej większej niż 250 kg. Po kolejnych dwóch latach można zrobić pełne prawo jazdy.

Prawo jazdy na mocny samochód jest trochę śmieszne, a trochę logiczne

Absolutnie nie chciałbym takich przepisów w Polsce, ale jestem w stanie zrozumieć ich sens. Jednak, gdy obserwuję polskie ulice, to mam wrażenie, że to nie moc jest przyczyną agresji na drodze, tylko jej brak. Zazwyczaj, gdy widzę samochód z dużą mocą, np. M3, czy inne Audi RS6, to jego kierowca spokojnie czeka, aż ktoś wykona manewr, bo wie, że jego samochód potrzebuje chwili na wyprzedzenie. Najgorsi są frustraci, którzy nie mogą sobie pozwolić na hamowanie, bo ponowne rozpędzenie ich pojazdu zajmuje wieki. Skupiamy się na mocnych autach, gdy tymczasem większość wypadków powodują auta z przeciętną mocą. Demonizujemy moc, gdy to nie ona jest sprawczynią wypadków.

Renault Vel Satis
3,5 l, V6. Ale bez turbo. NADA SIĘ

Zawsze zawodzi element siedzący na fotelu kierowcy

REKLAMA

To najsłabsza część skomplikowanej maszyny, jaką jest samochód. Zastanawia mnie, czy wydłużenie procesu uzyskiwania uprawnień do kierowania do minimum trzech lat poprawiłoby cokolwiek. Może młody człowiek byłby ostrożniejszy na drodze, gdyby wiedział, że najmniejsze przewinienie będzie skutkować poważnymi problemami. A może nadal problem leży w tym, że nie uczymy kursantów jeździć, tylko jak zdać prawo jazdy i puszczamy ich na żywioł.  Już 17-letni australijski kierowca ma dwukrotnie więcej godzin jazdy niż polski kursant. Warto obserwować australijski eksperyment, bo może przynieść ciekawe wyniki.

Ale gdyby ktoś chciał wprowadzić takie przepisy w Polsce, sugeruję dać najwyższą kategorię dla właścicieli samochodów z wolnossącymi dieslami. To prawdziwi połykacze autostrad, którzy nie boją się żadnych prędkości, a że rozpędzenie ich zajmuje wieki, to są bardzo niebezpieczni.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA