„Hammer” to nie tylko Mercedes W124. 6-litrowe V8 można było też mieć w klasie S od AMG
W124 to, W124 tamto. Mercedes „Baleron” ma wielu zwolenników, ale zapewne są i tacy, którym już dawno się przejadł - nawet w mocarnych wersjach Brabus czy AMG „Hammer”. No to może zainteresuje Was klasa S W126 z 6-litrową V-ósemką?
Zanim AMG stało się częścią koncernu Daimler AG, ta firma z Affalterbach od lat zajmowała się tuningiem Mercedesów, a nierzadko też przygotowywaniem ich do sportu (słynna „Czerwona świnia” pod postacią modelu 300 SEL z silnikiem 6.8). Jednym z bardziej znanych dzieł niemieckich inżynierów był zmodyfikowany Mercedes W124, któremu nadano nazwę „Hammer” („Młot”) i uzbrojono w potężny silnik V8.
W124 nie był bynajmniej jedynym samochodem, który doczekał się takiej kuracji. AMG podobnemu zabiegowi poddawało też klasę S W126 - i takie właśnie auto będzie można kupić w Essen na aukcji organizowanej w dniach od 24 do 27 czerwca przez RM Sotheby's. Wiadomo, że nie wiadomo czy się odbędzie, ale póki co, jest w planie.
Opisywany egzemplarz pochodzi z Japonii.
Trafił tam najprawdopodobniej jako auto fabrycznie nowe, w 1989 r. A że Japończycy bardzo poważają luksusowe Mercedesy z kierownicą po lewej stronie (pomimo lewostronnego ruchu na tamtejszych drogach), to i W126 z aukcji nie wyłamało się z tego trendu.
Tym, co najpierw rzuca się w oczy, jest bardziej rozbudowany niż w seryjnym W126 zestaw karoseryjny: inny tylny zderzak, jak również rozbudowane nakładki progów i przedniego zderzaka. Jest też tylny spoiler, którego seryjna S-klasa nie miała. Obrazu dopełnia komplet 3-częściowych obręczy AMG.
Zmian nie uniknęło też wnętrze.
Modyfikacji jest tu mniej niż na zewnątrz, ale z pewnością uwadze nie ujdzie 4-ramienna kierownica AMG, której zresztą osobiście nie cierpię i uważam, że wygląda niepokojąco podobnie do kółka z Poloneza Caro. Oprócz tego mamy jeszcze białe tarcze wskaźników i kilka innych drobiazgów, jak choćby naklejkę ze wskazówkami dotyczącymi dopuszczalnej prędkości obrotowej silnika na dystansie pierwszych 2500 km.
Ale mniejsza o karoserię i kabinę pasażerską. Najważniejsze jest pod maską.
Specjaliści z Affalterbach wykrzesali ze sporego silnika 385 KM i 555 Nm. Teraz nie wygląda to aż tak imponująco, gdy podobnymi wynikami może się poszczycić nowy Hyundai Genesis G80, ale fakty są takie, że Mercedes 560 SEL AMG 6.0 mógł się rozpędzić do 300 km/h, a Genesis ani żadna inna współcześnie limuzyna o podobnej mocy - nie (choćby przez elektroniczne ograniczniki prędkości).
Mocarne W126 było zresztą w swoich czasach jednym z najmocniejszych sedanów na świecie - i z pewnością jednym z najszybszych. Za taki stan rzeczy odpowiadał szereg modyfikacji, wśród których - obok oczywistego zwiększenia pojemności skokowej - pierwsze skrzypce grały m.in. nowe głowice i wałki rozrządu. Jest to o tyle istotna informacja, że AMG zastosowało po dwa wałki rozrządu w każdej głowicy (2x DOHC) i 4 zawory na każdy cylinder, podczas gdy seryjny silnik M117 miał rozrząd SOHC i tylko 2 zawory na cylinder. Za przeniesienie napędu podrasowanej wersji, podobnie jak w standardowym modelu, odpowiada 4-biegowy automat.
Cieszy, że auto było używane, ale tylko trochę.
Innymi słowy - nie jest to kolejne trzymane pod kocem cacko z przebiegiem 73 metrów, które mogłoby stracić 1/3 wartości od tego, że ktoś obok kichnie. Stan licznika widoczny na zdjęciach to 93 747 km, co pozwala domniemywać, że auto było w miarę regularnie użytkowane. Co więcej, układ napędowy, zawieszenie i hamulce przeszły przed wystawieniem pojazdu na sprzedaż solidny serwis, więc nie widzę powodu, dla którego nie można by wracać autem z Essen na kołach (no dobra, jeden powód widzę, ale nie będę go tu roztrząsać).
Mercedes W126 AMG 6.0 zostanie wystawiony bez ceny minimalnej. Niestety, dom aukcyjny RM Sotheby's nie informuje, ile może wynosić jego wartość. Przeglądając podobne aukcje można ostrożnie oszacować, że kwota wymagana do wygrania licytacji raczej nie powinna przekroczyć 0,5 mln zł. Dla porównania, napędzany takim samym silnikiem i nieco poszerzony model 560 SEC 6.0 sprzedał się rok temu za niespełna 700 tys. zł (według ówczesnego kursu).
Macie ułatwione zadanie - ja licytować nie będę.