REKLAMA
  1. Autoblog
  2. Wiadomości

Lepiej namów sąsiada na auto elektryczne. Pierwszy producent grozi wstrzymaniem sprzedaży spalinówek

To się dzieje. Pierwszy producent przyznaje, że sprzedaż aut elektrycznych jest na tyle niewystarczająca, że może trzeba będzie wstrzymać sprzedaż aut spalinowych.

10.05.2024
8:00
Lepiej namów sąsiada na auto elektryczne. Pierwszy producent grozi wstrzymaniem sprzedaży spalinówek
REKLAMA

Ceny samochodów spalinowych mogą wzrosnąć, bo trzeba zarobić na kary. To jest w miarę oczywiste, bo nikt nie chce dopłacać do interesu. Samochody elektryczne nie sprzedają się wystarczająco dobrze, żeby wyrobić narzucone limity zużycia dwutlenku węgla w gamie modelowej producenta. Trzeba skądś wziąć pieniądze na kary. Najlepiej ze sprzedaży wersji spalinowych. W tym celu należy podnieść ich cenę, to proste, ale do pewnego momentu. Wzrost cen też ma swoje ograniczenia, nie da się tego robić w nieskończoność i w oderwaniu od sytuacji rynkowej. Pada więc groźba limitowania sprzedaży aut spalinowych.

REKLAMA

Wielka Brytania nie ułatwia sprzedawania samochodów

Ford może ograniczyć sprzedaż samochodów spalinowych w Wielkiej Brytanii, żeby nie zapłacić kar. Na Wyspach działa to trochę inaczej niż w Unii Europejskiej. Mają tam regulacje prawne zwane "ZEV Mandate". Przewidują one stopniowy wzrost udziału samochodów zeroemisyjnych w sprzedaży ogółem każdego producenta. W każdym roku ta wartość rośnie. W roku 2024 ma być to 22 proc., a w 2030 już 80 proc., w przypadku aut osobowych. Ile to będzie w 2035 roku, to już chyba wiecie.

Można też odstępować sobie przydziały. Jeśli komuś się uda wznieść ponad normę, to sprzeda zapas innemu producentowi. Obecnie odkupione udziały mogę sięgać aż 75 proc., ale w 2026 roku będzie to tylko 25 proc. Trzeba sprzedawać elektryczne samochody, wyjście nie ma. Komu ten wzorek się nie zgodzi, płaci 15 tys. funtów za każdy sprzedany samochód spalinowy ponad limit.

Więcej o samochodach elektrycznych:

Należy wstrzymać sprzedaż samochodów spalinowych

Jest jeden trik do zrobienia, żeby liczba sztuk aut elektrycznych, które trzeba sprzedać, nie urosła. Należy nie sprzedawać samochodów spalinowych. Jeśli liczba ogółem nie rośnie, nie ma kłopotu z procentowym udziałem. Genialne. Może mało dochodowe, ale jednak działa. O tym właśnie mówi przedstawiciel Forda, Martin Sander.

A mówi, że nie mogą sprzedawać samochodów elektrycznych niezgodnie z rynkowym zapotrzebowaniem. Ich cen też nie chcą obniżać, żeby nie sprzedawać ze stratą. A tak robić by wypadało, żeby uniknąć kar, za niewypełnienia procentowo określonego celu. Gdzie się nie obrócić, tak jest mało światła z każdej strony. Dlatego jedynym rozwiązaniem może być wstrzymanie dostaw na Wyspy i sprzedanie płynących tam statków na innym rynku. To myśl przedstawiciela Forda.

Ford na Wyspach ma sukcesy, ale nie elektryczne

Ford ma jeden elektryczny model osobowy, Mach-E. Czeka na drugi, o nazwie Explorer, który ma wejść na rynek w tym roku. Oprócz tego można kupić coś elektrycznego dostawczego, jak Ford E-Tourneo Custom, czy E-Transit Courier, ale auta dostawcze liczone są w innej puli.

Nie bardzo jest więc czym wyrabiać nawet te 22 proc. "Pechowo" spalinowy Ford Puma został najchętniej kupowanym modelem samochodu w Wielkiej Brytanii. Do ludzi poszło prawie 50 tys. egzemplarzy. Za to Mach-E nie załapał się nawet na pierwszą dziesiątkę najchętniej kupowanych aut elektrycznych. Chyba trudno jest taki rozstrzał spiąć.

Niesprzedawanie samochodów to w ogóle świetne wyjście, bo mali producenci, ze sprzedażą poniżej 1 tys. aut rocznie, są wyłącznie z tego mechanizmu kar. Nie powinna więc dziwić ostatnia informacja, iż Ford jednak będzie sprzedawał spalinowe samochody w Europie po roku 2030. Wcześniej zapowiadali, że po tej dacie ich oferta będzie wyłącznie elektryczna. Coś sprzedawać trzeba, a Unia Europejska ma trochę inne zasady.

W Unii Europejskiej nie ma "ZEV Mandate"

REKLAMA

W Unii Europejskiej nie działa tak brutalny mechanizm, jak w Wielkiej Brytanii, ale sprzedaż aut elektrycznych też jest powiązana z wynikami sprzedaży spalinowych. Każdy producent ma wyliczony swój limit emisji dwutlenku węgla, którego punktem wyjścia jest emisja nieprzekraczająca 95 g na kilometr. Jeśli średnia emisja sprzedanych aut przekroczy limit, płaci się kary w wysokości 95 euro, za każdy nadmiarowy gram. Jest więc bat, ale da się tym chociaż trochę sterować. Sprzedawanie hybryd typu plug-in również korzystnie wpływa na te wyniki, bo na papierze emitują minimalne ilości spalin.

Nie da się jednak ukryć tego, że sprzedawanie aut spalinowych psuje całą zabawę w sprzedawanie tych elektrycznych. Lub odwrotnie, niesprzedawanie aut elektrycznych psuje zabawę w sprzedawanie spalinowych. Warunki sprzedaży samochodów z silniami spalinowymi nie będą się robić łatwiejsze. Jeśli samemu nie chce się jeździć autem elektrycznym, trzeba chociaż namówić sąsiada. Jak on kupi, to jest nadzieja, że nie cofną spalinowego z portu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA