3 najtańsze auta segmentu E - to ostatni moment. 200 tys. zł i lewy pas jest twój
Ile kosztują w 2025 r. nowe samochody z segmentu E? Przeglądając cenniki najnowszych modeli, można się złapać za głowę, ale jest sposób, żeby było taniej - i to dużo taniej.

Nowy Mercedes klasy E? Minimum 275 900 zł. Audi A6? Bez 241 000 zł nie ma co podchodzić. BMW serii 5? 273 000 zł i możemy zacząć rozmawiać. Lexus ES nie pozostaje w tyle i na dzień dobry usłyszymy w salonie 260 100 zł.
A może dałoby się jednak coś taniej? Tak, o ile zerkniemy na to, co stoi na placach dealerów, szczególnie poszukując pozostałości po starszych generacjach wybranych modeli. Dalej są świetne, dalej są nowoczesne i komfortowe, a jednocześnie są po prostu dużo tańsze. Tym bardziej, że do tych cen startowych trzeba jeszcze doliczyć niezbędne wyposażenie, co szybko sprawia, że końcowy koszt szybko przekracza najpierw 300, a potem i 400 tys. zł.
Audi A6

294 190 zł - tyle teoretycznie kosztują najtańsze modele Audi A6 "na stocku", jeśli patrzeć na cenę z konfiguratora. Jednocześnie faktyczna cena to... 211 817 zł, czyli o kilkadziesiąt tysięcy mniej, niż trzeba cennikowo zapłacić za nowe A6 bez dodatkowego wyposażenia.
Wady? Te najtańsze egzemplarze z placu to wersje 35 TDI, czyli wprawdzie 2 litry pojemności i S tronic, ale koni tylko 163, więc najszybsze to to nie będzie. Można wprawdzie sięgnąć po 45 TFSI czy 40 TDI z quattro, ale wtedy mowa już o, odpowiednio, 232 251 albo 246 226 zł.
Obstawiam też, że trzeba się będzie trochę pospieszyć, bo choć na stronie Audi może się wydawać, że egzemplarzy jest sporo, to zdecydowana większość z nich to warianty TFSI e, czyli hybrydy z wtyczką, a te raczej nie cieszą się wielkim wzięciem - ani na rynku pierwotnym, ani na rynku wtórnym. Do tego ich cena zdecydowanie zbliża się do 300 tys. zł, więc już trudno mówić o aż tak wielkiej okazji, nawet jeśli katalogowo dążyły do 400 tys. zł.
Co dostaniemy w takim A6 za okolice 200 tys. zł? Między innymi 19-calowe felgi, matrycowe reflektory, sportowe przednie siedzenia z ogrzewaniem, HUD-a, kamerę cofania, 4-strefową klimatyzację, podgrzewaną kierownicę, oświetlenie ambientowe i, o dziwo, wspomaganie domykania drzwi.
Nie zwlekałbym zbyt długo z decyzją.
Lexus ES

Plus numer jeden - nie wygląda jak jego następca. Plus numer dwa - jest nieporównywalnie tańszy. Według obecnego cennika teoretycznie cena startowa powinna być na poziomie 271 000 zł, natomiast w ramach promocji jest to... 209 000 zł.
W tej cenie dostajemy spory wóz z rozpoznawalnym znaczkiem na masce, z LED-owymi reflektorami, szyberdachem, smart kluczykiem, 12-calowym ekranem z nawigacją, elektrycznie regulowaną kolumną kierownicy i podgrzewaniem kierownicy, elektrycznie sterowanymi fotelami i 18-calowymi felgami. Oczywiście do tego trzeba jeszcze dorzucić hasło o raczej niezawodnym napędzie hybrydowym, z 2,5-litrowym silnikiem benzynowym i przekładnią E-CVT. Szybkie to to też nie będzie, ale nie powinno się psuć, co przy wozie o takich rozmiarach i z tego segmentu rynkowego trzeba uznać za gigantyczną zaletę, szczególnie jeśli chcemy go zachować na dłużej.
BMW i5

Głównie dlatego, że przy dobrych wiatrach możemy się załapać nie tylko na spory rabat, ale i na dopłatę od państwa. Nie ma raczej większego problemu, żeby zmieścić się w zamówieniu z limitem programu dopłat, więc w porównaniu do spalinowego modelu jesteśmy na dzień dobry potencjalnie o 30 tys. zł do przodu.
Co nam to daje? Jeśli patrzeć na to, co jest "na stocku", to takie i5 eDrive40 (sedan albo Touring) można mieć za ok. 260-280 tys. zł (na pewno ktoś "zejdzie" z końcówki, żeby się zgadzało) i to z masą niezbędnych dodatków M, wliczając w to oczywiście pakiet sportowy M, zawieszenie M i wszystkie Shadowline'y, jakich będziemy potrzebować. Do tego 6,1 s do setki to wynik raczej zdecydowanie lepszy niż bazowe spalinowe 5, a mowa przecież o cenie w okolicach 230 tys. zł brutto. Albo może coś jeszcze dałoby się urwać, patrząc na to, jakie rabaty na i5 potrafią się czasem pojawić.
I to już wszystko?
Niestety raczej tak. Stockowe rabaty na klasę E nie porywają, Volvo V90 też raczej tanie nie jest (choć 240 tys. zł za T6 z wtyczką nie brzmi tak źle), S90 już praktycznie nie istnieje jako nowe, a jak istnieje, to w okolicach 300 tys. zł. Poza tym segment E nie-SUV niemal całkowicie wyparował, pomijając może klasyczną niemiecką trójcę. Jeśli więc ktoś chce się załapać na okolice 200 tys. zł, to chyba teraz jest najlepszy moment - o ile nie ostatni.