#B69AFF
REKLAMA

Dopłaty do nowych samochodów dla najbiedniejszych. Wiceministra ma wizję

Urszula Zielińska nie chce opodatkowywać samochodów należących osób najbiedniejszych. Chce dopłacać im do nowych elektrycznych samochodów. Odważne.

Dopłaty do nowych samochodów dla najbiedniejszych. Wiceministra ma wizję
REKLAMA

Sekretarz stanu w Ministerstwie w Ministerstwie Klimatu i Środowiska, Urszula Zielińska udzieliła wywiadu w radiowej Jedynce. Trochę brawurowo poszła, bo już nabijają się z niej, że biednym mówi: nie stać cię na chleb, to kup sobie ciastko. Chyba nie do końca to miała na myśli, ale dajmy szansę temu twórczemu podejściu pani minister do kupowania samochodów.

REKLAMA

Dopłaty zamiast podatków

Powiedzmy to, wiceminister trochę się w tym wywiadzie zakałapućkała, a dokładnie to w pytaniu o podatek od samochodów spalinowych. Jest mi nawet trochę trudno zacytować jej słowa, bo niezbyt płynnie układały się w zdania i w myśl, ale wybaczamy, każdy może mieć pochmurny poniedziałek.

Na pytanie o podatek od aut spalinowych, odpowiedziała, że to niewłaściwa droga, szczególnie wobec osób najbiedniejszych, które muszą się przemieszczać. A potem płynnie przeszła do dopłat do zakupu elektrycznych samochodów, nazywając je drogą właściwą.

Można było odnieść wrażenie, że myśl układa się tak: nie opodatkujemy samochodów osobom najbiedniejszym, bo ich nie stać, ale za to dopłacimy im nawet 40 tys. zł do zakupu nowych elektrycznych samochodów. Trochę brawurowo, bo jak ma być ich stać na nowe auto, skoro nie mają na podatek, ale może w tym szaleństwie jest metoda.

Metoda

Nie możemy posądzać pani minister o to, że chce dopłacać do nowych samochodów osobom najbiedniejszym. Nikt nie jest na tyle szalony. Nasi politycy jak ognia unikają tematu podatku od aut spalinowych, bo to jest gwóźdź do politycznej trumny. Myślę, że i tak dobrze wiedzą, że bez tego podatku nigdy nie dokona się przesiadka do elektrycznych samochodów.

Poprzedni rząd wpisał to do Krajowego Planu Odbudowy chyba w chwili zaciemnienia jeszcze większego niż poniedziałkowe. Teraz trwają podchody, by tego kukułczego jaja się pozbyć. Wyobraźmy sobie, że ten podatek płacić będziemy i nie będzie on niski. Może Donald Tusk znowu znudzi się polską sceną polityczną, wprowadzi go, bo będzie mu już wszystko jedno i będzie nam potem współczuł z Brukseli. To mogłoby przeorać nasz motoryzacyjny krajobraz.

Nagle dopłaty stałyby się niezwykle atrakcyjne dla osób, które do tej pory kupowały ponad 10-letnie samochody. Zamiast Audi A4 za 50 tys. zł poważną ofertą stałby się elektryczny samochód. Wystarczy by schodził z ceną poniżej 100 tys. zł, bo resztę różnicy da się zbić dopłatami. Szkoda, że to w praktyce skazuje nas na mało atrakcyjną motoryzację, w większości z Chin.

Elektryczne samochody w okolicach 100 tys. zł

225 tys. zł to limit cenowy elektrycznego auta osobowego, do którego państwo chce nam dopłacić. Osoby najbiedniejsze z wywiadu pani minister mogłoby się nie zdecydować na ten pułap cenowy. Oczywiście osoby najbiedniejsze na żadne nowe auto się nie zdecydują. Po prostu kiedyś nie będą miały czym jeździć, bo ten środek transportu zjedzą im strefy czystego transportu i inne ograniczenia.

Ale już przeciętny zjadacz chleba ma na auto przygotowane nawet 50 tys. zł. Wprawdzie chciałby za to kupić używane auto premium, na lawecie z Niemiec. Po droższe przecież nie pójdzie.

Alternatywa

Często piszemy o tym, jak potężnie przeceniane potrafią być elektryczne samochody. Z kosztem zakupu Volkswagena ID.4 i ID.3 da się zejść po dopłatach poniżej 100 tys. zł i to znacznie. Tylko to wciąż za dużo dla stworzenia realnej oferty dla królującego u nas rynku wtórnego. Auto elektryczne już w katalogu musi kosztować mniej niż 100 tys. zł, żeby dopłata uczyniła z niego rzeczywistą alternatywę dla aut, które obecnie kupujemy.

To co proponuje nam pani minister, to są tanie chińskie samochody, bo praktycznie tylko one potrafią kosztować tak mało. Nawet Dacia Spring za 86 tys. zł produkowana jest w Chinach. Z tą lokalizacją fabryk trzeba będzie coś zrobić, ale producent i tak pozostanie chiński.

REKLAMA

82 700 zł kosztuje najtańszy BYD Dolphin Surf. Citroen e-C3 to koszt minimum 88 900 zł. Żadne z tych aut nie jest substytutem dla hitów importu aut używanych. W tym pułapie cenowym rywalizować może jeszcze Leapmotor ze swoim modelem T03, niby w koncernie Stellantis, ale chiński. Wciąż umiarkowanie podniecający.

Pani minister niechcący nakreśliła nam wizję, w której z niemieckich aut używanych przesiadamy się do chińskich elektrycznych samochodów. Prawie tak dobra, jak dopłaty dla najbiedniejszych.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-10-07T11:50:22+02:00
Aktualizacja: 2025-10-07T10:16:39+02:00
Aktualizacja: 2025-10-07T07:58:47+02:00
Aktualizacja: 2025-10-06T17:24:16+02:00
Aktualizacja: 2025-10-06T14:51:55+02:00
Aktualizacja: 2025-10-06T11:59:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-06T11:35:16+02:00
Aktualizacja: 2025-10-05T13:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-05T11:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-04T17:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-04T14:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-04T10:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T19:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T17:59:48+02:00
Aktualizacja: 2025-10-03T12:06:45+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA