Widzę, że nie ładujecie swoich hybryd plug-in. Zacznijcie, albo porozmawiamy inaczej
Hybrydy plug-in mają największy rozdźwięk między deklarowanym a rzeczywistym spalaniem. Amerykańskie badania potwierdzają to, co podejrzewałem. Ludzie kupują plug-iny, a potem ich nie ładują. Ja Wam mówię, to się źle skończy.
Im więcej lat mija od wprowadzenia konceptu hybrydy plug-in, tym mocniej widać jak bardzo on nie służy niczemu innemu, niż temu, żeby na papierze się zgadzało. Auto spalinowe uczciwie pali paliwo kopalne podczas jazdy. Samochód elektryczny trzeba ładować z sieci, bo inaczej nie pojedzie. Hybryda plug-in udaje, że jeździ na prądzie, a w rzeczywistości spala benzynę. Wszystko jest pięknie w dokumentach homologacyjnych, gorzej w rzeczywistości. Możesz kupić plug-ina – zyskuje producent, bo spada mu CO2 – i nigdy go nie ładować, bo po co (ej, ja naładowałem!)
I wyszło im, że po pierwsze, hybrydy plug-in przejeżdżają na prądzie nawet do 65 proc. mniej niż samochód pozwala. Przypomnę, że nawet gdy nie ładujemy hybrydy plug-in, to ona będzie jeździć jak normalna hybryda zamknięta, czyli przy niskich prędkościach i obciążeniach będzie odłączać silnik spalinowy. Można więc jeździć plug-inem po mieście i nadal pokonywać 25-30 proc. dystansu na samej elektryczności, choćbyśmy nawet nigdy tego auta nie ładowali.
Po drugie zaś okazało się, że samochody typu plug-in zużywają od 42 do 67 proc. więcej paliwa niż deklaruje producent. To chyba ktoś nieźle namieszał w tym badaniu, bo w Europie samochody typu plug-in zużywają nawet 10 razy tyle ile podano w danych technicznych. Nie wiem czy wiecie, że popularne duże SUV-y z wtyczką mają podawane spalanie na poziomie 1,2-1,6 l/100 km. W rzeczywistości ich turbodoładowane silniki benzynowe z łatwością wciągają 10 l/100 km. Nikt jednak nie narzeka, bo wszystkim wszystko się zgadza. Przecież można naładować, jeśli ktoś chce.
No właśnie, a czy ktoś chce?
Tak, na pewno są właściciele plug-inów, którzy o to dbają. Plug-in jednak rozleniwia, ponieważ jego mały akumulator sprawia, że trzeba go doładowywać codziennie. O ile auto elektryczne da się mieć bez garażu i podładowywać się z publicznych ładowarek (choć jest to na dłuższą metę ze szkodą dla akumulatorów), o tyle posiadanie plug-ina i realne korzystanie z jego walorów wymaga już bezwzględnie własnego miejsca parkingowego z wtyczką. Dojeżdżasz, wysiadasz, podłączasz do ładowania – i tak codziennie, inaczej jest to na nic nikomu niepotrzebne. I to nawet Amerykanie, którzy przecież najczęściej posiadają własne „driveways”, nie podłączają plug-inów, bo im się nie chce.
A zaraz będzie jeszcze gorzej
Administracja Bidena wprowadziła od 1 stycznia program odliczenia od podatku aż 7500 dolarów, jeśli kupisz samochód elektryczny – i co gorsza, hybrydy plug-in też się w to łapią. Amerykanie rzucą się teraz na plug-iny, a potem nie będą ich ładować. Spodziewam się, że i tam, i w Europie prędzej czy później pojawią się narzędzia do kontrolowania, czy faktycznie jeździsz swoim plug-inem na prądzie – na przykład podczas corocznego badania technicznego. Jeśli okaże się, że nigdy go nie ładujesz, nagle może pojawić się nowa okazja na dowalenie kary. I wtedy dopiero wszystko będzie idealnie: producent zyskał, państwo zyskało, klient zapłacił karę. Tak się robi biznesy w 2023 r.