Wygląda na to, że Chińczycy w najmniejszym stopniu nie boją się ceł, które mają zostać wprowadzone w Europie na chińskie samochody elektryczne. Wręcz przeciwnie, oni mówią po chińsku „dawać te cła” i na potęgę kupują statki-transportowce do przywożenia swojego motoryzacyjnego urobku do nas.
Znalazłem bardzo ciekawy raport firmy Rhodium Group
Ma tytuł „Ain't no Duty High Enough”, czyli ”Nie ma ceł za wysokich” i opisuje w jaki sposób chińskie marki motoryzacyjne, ze szczególnym uwzględnieniem BYD-a, ostrzą sobie zęby na Europę i jak bardzo niewiele możemy na to poradzić. Po pierwsze, BYD już teraz twierdzi, że w roku 2026 ma zamiar mieć 5 proc. rynku europejskiego jeśli chodzi o samochody elektryczne i wiele wskazuje na to, że ten cel nie jest aż tak nierealny. Na poniższym wykresie widać rosnący udział Chińczyków w segmencie BEV (battery electric vehicle) w Europie w ostatnich latach – to ta niebieska część słupka.
Autorzy raportu pod lupę wzięli model BYD Seal U i dotarli do danych, z których wynika, że w Chinach na każdym sprzedanym egzemplarzu producent zarabia 1300 euro, a w Europie – 13 000 euro. Oczywiście sprzedaż na naszym kontynencie jest dużo mniejsza, ale przy tak gigantycznej różnicy w marży producent ma duże pole do obniżania ceny. A co najważniejsze, wielkie firmy chińskie, czyli BYD, SAIC i Geely już zadeklarowały pełną współpracę z Komisją Europejską w kwestii ceł. Oznacza to, że będą one zapewne potraktowane lepiej niż firmy niewspółpracujące.
Ostatecznym celem ceł powinno być sprawienie, że duże chińskie koncerny zarabiałyby tyle samo w Europie co w Chinach na każdym sprzedanym egzemplarzu. W przeciwnym razie będą inwestować w eksport swoich produktów wszelkie środki. W dodatku ze wstępnych obliczeń wykonanych przez Rhodium Group wynika, że poziom ceł dla producentów chińskich powinien wynosić ponad 50 proc. Inaczej nadal będzie im się dużo bardziej opłacało sprzedawać w Europie niż gdziekolwiek indziej. Problem w tym, że takie cła wykończyłyby producentów europejskich, którzy importują niektóre swoje auta z Chin, jak BMW czy Renault.
Raczej nie ma więc szans na cło typu 55 proc., a takie 15- czy 20-procentowe w ogóle Chińczyków nie rusza. Do tego stopnia, że zamawiają oni nowe statki transportowe do przewozu samochodów właśnie z myślą o Europie. Oraz oczywiście rozbudowują linie produkcyjne. BYD ma zamiar osiągnąć zdolność produkcyjną ok. 7 mln samochodów elektrycznych rocznie. Raczej nie sprzeda ich wszystkich w Chinach.
Europa jest niesłychanie atrakcyjna z powodu nadchodzących regulacji
Jeśli od 2035 r. wszystko na naszym kontynencie ma być elektryczne, to stajemy się naturalnym polem ekspansji dla Chińczyków. Oczywiście władze UE mogą jeszcze przyjąć różne dodatkowe metody walki z nadmiernym napływem dalekowschodnich „elektryków”. Mogą na przykład wyłączyć je z dopłat, co już się częściowo zdarzyło we Francji, lub zablokować ich import w ogóle na podstawie oskarżeń o łamanie praw człowieka w procesie produkcji. Chodzi na przykład o wykorzystywanie Ujgurów w hutach aluminium w Chinach do pracy przymusowej. Nie brak też głosów na temat możliwego zluzowania terminu roku 2035. Z drugiej strony mamy koncern Stellantis, który kupuje sobie chińską markę Leapmotor i ma zamiar produkować auta w Chinach, a potem sprzedawać je w Europie jako europejskie. Carlos, ty się prosisz o SOR.
Ale co w takim razie zahamuje chińską inwazję motoryzacyjną?
Wy. To znaczy my. Klienci. Wystarczy, że nie będziemy kupować tych samochodów. To znaczy nie jest tak, że nie można ich kupować. Można, tylko trzeba pamiętać, że wtedy zarzynamy własny przemysł, a wspieramy obcy, powiedziałbym że nieprzesadnie nam przyjazny. Na tym polega odpowiedzialność. Ale tak na serio, to cała przyszłość europejskiego rynku motoryzacyjnego leży w rękach decyzji klientów. Jeśli zamiast BAIC-a wybierzecie Skodę, zamiast MG - Dacię, a zamiast BYD-a - BMW, to Chińczycy nie zdobędą naszego kontynentu bez walki. To naprawdę takie proste.