W Polsce można oficjalnie kupić Camaro, Corvette i Cadillaki. Cadillaca XT5 zabrałem na jazdę testową
Samochody ze Stanów Zjednoczonych nadal kojarzą się raczej z prywatnym importem. Jest jednak salon w Warszawie, w którym można kupić na przykład nowe Camaro z gwarancją albo przejechać się Cadillakiem XT5. Ja co prawda nic nie kupiłem, ale sporo porozmawiałem i pojeździłem.
Na pierwszy rzut oka, warszawski salon Auto Żoliborz przy ulicy Rudnickiego nie wygląda na miejsce, które byłoby atrakcyjne dla miłośnika amerykańskiej motoryzacji. Albo dla miłośnika motoryzacji w ogóle. Ot, zwyczajny, spory salon Opla. Po wejściu do środka widać Corsy, Astry, Combo… ale w momencie, w którym zaczyna się już ziewać, w oczy wpada samochód, który ukrył się za pozostałymi. Głównie dlatego, że jest od nich o wiele niższy. Oto Corvette. Ma 659 KM, napęd na tył i osiąga 315 km/h.
Co taki wóz robi pomiędzy Oplami?
Historia amerykańskich samochodów w tym salonie sięga czasów, w których GM całkiem śmiało poczynało sobie w Europie. W 2012 roku można było tu kupić nie tylko Opla, ale i Chevrolety. Były więc Orlando, Captivy i... Camaro. Taka sytuacja trwała aż do końca 2015 roku, kiedy Chevrolet wycofał się z Europy. Okazało się jednak, że nie wycofano wszystkich modeli: te sportowe pozostały w ofercie w niektórych krajach, w tym w Niemczech. Firma Auto Żoliborz postanowiła skorzystać z tego, że jest częścią niemieckiej grupy dealerskiej i rozpoczęła sprzedaż modeli Camaro, Corvette i aut marki Cadillac z europejskiej oferty.
Samochody pochodzą z niemieckiego stocku
Mówimy o fabrycznie nowych egzemplarzach. Są więc dostosowane do europejskich przepisów i warunków – mają odpowiednie reflektory i pomarańczowe kierunkowskazy, a także radio, które odbiera wszystkie (a nie tylko nieparzyste) częstotliwości.
Samochody mają też gwarancję, która działa w całej Europie (3 lata lub 100 tysięcy kilometrów, do tego 6 lat na perforację nadwozia).
W Polsce można je serwisować oprócz Warszawy także w Opolu, Poznaniu i Gdańsku. Jak mówi Łukasz Runowski z marketingu firmy Auto Żoliborz, podstawowe części są przechowywane w polskich magazynach, a większość bardziej nietypowych dociera w ciągu trzech dni.
Salon daje jednak możliwość kupowania tylko aut, które zostały już wyprodukowane. Nie można zamówić nic „do produkcji”. Łukasz Runowski pociesza, że stock jest duży i są na nim auta w bardzo różnych wersjach, konfiguracjach i kolorach. Nie ma sztywnego cennika, bo ceny różnią się w zależności od egzemplarza. Czas oczekiwania na wóz to około trzech-czterech tygodni.
Co najlepiej się sprzedaje?
Jak mówią przedstawiciele firmy, amerykańskie wozy można kupić u nich dopiero od września, ale zainteresowanie klientów jest zaskakująco duże. Sprzedano już m.in. wspomnianą Corvette Z06 z silnikiem o mocy 659 KM, ale nowy właściciel jeszcze jej nie odebrał, bo czeka na cieplejszą i suchą pogodę. Sporo jest pytań o Cadillaki – można tu kupić zarówno sedany, jak i coupe i SUV-y tej marki (w tym największego, Escalade’a). Największe zainteresowanie wzbudza jednak Chevrolet Camaro.
To główny konkurent Forda Mustanga
Europejscy – w tym polscy – klienci pokochali Mustanga. Ma on ułatwione zadanie na rynku, bo trudno znaleźć drugie auto z wolnossącym V8, które nie kosztuje milionów. Chyba że weźmiemy pod uwagę właśnie Camaro. Od września sprzedano w opisywanym salonie dziesięć sztuk tego muscle cara. Na tle wyników Mustanga to brzmi mało imponująco, ale sprzedaż podobno nadal rośnie, no i zajmuje się nią tylko jeden salon w kraju.
Camaro jest nieco droższe od Mustanga: ceny transakcyjne tego modelu wynoszą najczęściej od 250 do 270 tysięcy złotych. Ma za to jeszcze większy silnik. Jego V8 ma pojemność 6.2 litra i moc 453 KM. To pozwala na osiągnięcie 100 km/h w 4,4 s. Oprócz wersji coupe, można kupić też cabrio. Dostępne jest również Camaro z ręczną skrzynią biegów, ale jak mówią przedstawiciele salonu, taka wersja nie cieszy się powodzeniem. Nikt jeszcze nie zdecydował się także na czterocylindrowy, dwulitrowy silnik. Bo i po co? W Polsce nie można też, niestety, oficjalnie kupić siedmiolitrowego Camaro. Pozostaje import prywatny lub… tuning odmiany 6.2.
Czy można się przejechać tymi autami?
Jak najbardziej. To znaczy, Corvette do jazd próbnych nie ma, ale jedna sztuka stoi obecnie w salonie. Można wsiąść, przymierzyć się i sprawdzić, czy głosy o słabej jakości plastików w autach z USA są prawdziwe (podpowiem: niekoniecznie). Camaro można normalnie zabrać na jazdę próbną – nawet teraz, bo ma opony zimowe.
Ale do tego modelu jeszcze na Autoblogu wrócimy. Przy okazji pierwszej wizyty w salonie postanowiłem przejechać się czymś rzadszym i bardziej nieznanym. Mowa o Cadillacu XT5.
To spory SUV
Wielkościowo, XT5 jest czymś pomiędzy średnimi a największymi SUV-ami. Mierzy 4815 mm, czyli plasuje się np. pomiędzy BMW X3 (4708 mm) i X5 (4922 mm). Bardzo podobną długość ma np. Kia Sorento, ale Cadillac jest pozycjonowany wyżej niż koreańskie auto. Zdaniem producenta, jest to samochód klasy premium.
Rzeczywiście, jego napęd jest zdecydowanie „premium”. Nie ma ani diesla (co w dzisiejszych czasach powoli przestaje być wadą nawet w tym segmencie) ani dwulitrówki. Jak przystało na amerykański wóz, mamy tu do czynienia z 3.6-litrowym V6 o mocy 314 KM.
Ale najpierw kilka słów o wyglądzie
Muszę przyznać, że stylistyka Cadillaców zawsze mi się podobała. Najbardziej lubię to, jak wygląda sedan CTS, ale XT5 też jest miłe dla oka. Charakterystyczne wąskie, pionowe reflektory rzucają się w oczy i nawet ktoś, kto nie interesuje się samochodami zauważy, że mija go coś innego, niż któryś z popularnych, opatrzonych modeli. Nawet wielki jak stan Nowy Meksyk chromowany grill nie razi. W końcu to amerykański wóz. Klimatu dodają też błyszczące, chromowane felgi. Mało brakowało, a z głośników sam zacząłby lecieć jakiś hip hop.
W środku XT5 spodobało mi się mniej niż na zewnątrz, bo kokpit jest dla mnie trochę zbyt… prosty. Ale nic tu nie trzeszczy, a plastiki nie są twarde. Jeśli ktoś nadal myśli, że samochody z USA mają tragicznie wykonane wnętrza, to niech odbierze telefon. Dzwoniły lata 90. i kazały mu do siebie wracać. Zamszowe wykończenie kokpitu: bardzo ładne.
Amerykanie lubią gadżety
Dlatego XT5 jest wręcz napakowany różnymi funkcjami i wszystko czuwa tu nad tym, by kierowca przypadkiem się nie spocił. Do wielu przełączników nie trzeba daleko sięgać, bo są umieszczone na kierownicy. Zresztą sama kolumna kierownicy jest regulowana elektrycznie. Czujniki i systemy wykrywają ruch poprzeczny przy cofaniu, pieszych, auta w martwym polu i jeszcze masę innych rzeczy. Jak przystało na amerykański samochód, bardzo dobry jest zestaw audio. Radzi sobie i przy rapie i przy słuchaniu Bruce’a Springsteena.
Najbardziej interesującym gadżetem jest jednak… lusterko wsteczne. Na pierwszy rzut oka – zupełnie zwyczajne. Ale gdy przełączymy dźwigienkę na dole jego obudowy (tak jak w niektórych autach do „ściemniania”), zmieni się ono w wyświetlacz. Zamiast odbicia, pokaże się na nim obraz z kamery umieszczonej z tyłu auta. To bardzo ciekawe, ale i dziwne. W końcu w lusterku nie zobaczymy ani swojego odbicia ani tyłu auta, tylnej kanapy i fragmentów wnętrza. Widać tylko to, co dzieje się już za samochodem. Co ważne, kamera się nie brudziła. Po kilku minutach takiej jazdy rozbolała mnie głowa, bo wrażenie jest naprawdę niecodzienne. Ale chwilę później się przyzwyczaiłem i zacząłem się zastanawiać, dlaczego inni producenci tak nie robią.
Podczas jazdy XT5 jest amerykański. Po prostu.
Na szczęście w tych czasach nie oznacza to już, że pływa po jezdni jak ponton. Skręca całkiem chętnie, ale jego żywiołem nie są szaleństwa. Najprzyjemniej jest rozsiąść się w wielkim fotelu i jechać na wprost. Można wtedy docenić kulturę pracy silnika V6. Taki Cadillac jest szybki (100 km/h w 7 s), ale jeszcze przyjemniejsze od wbijania w fotel jest słuchanie silnika. Sześć cylindrów po prostu ładnie „gada”, a przy tym przyjemnie liniowo rozwija moc. Z klasą i elegancko.
Równie elegancko jest na wybojach. Po przejechaniu pewnego znienawidzonego przeze mnie odcinka pomyślałem sobie „O, nareszcie trochę tu wyremontowali”. Gdy pół godziny później jechałem tamtędy własnym autem, zorientowałem się, że jednak za wcześnie pochwaliłem drogowców. Brak wstrząsów był zasługą inżynierów Cadillaca, a nie ZDM-u.
Charakter samochodu jest więc zdecydowanie jankeski. Podobnie jak… spalanie. Krótka przejażdżka zaowocowała wynikiem na poziomie niemal 20 litrów na 100 km. Na szczęście w salonie zapewniono mnie, że niektórym udaje się zejść do 14-15 litrów. Nawet w Corvette!
Taki Cadillac z pełnym wyposażeniem kosztuje około 370 tysięcy złotych. To znowu cena „pomiędzy” – wspomniane X3 będzie tańsze, a X5 droższe. BMW nie jest jednak konkurencją Cadillaca. XT5 to samochód jedyny w swoim rodzaju. W sam raz dla kogoś, kto chce się wyróżnić i mieć coś innego niż sąsiedzi.
Muszę się jednak przyznać, że i tak ze wszystkich wozów z salonu najbardziej chciałbym przejechać się Camaro. Podobno jeździ lepiej od Mustanga. Sprawdzimy to.