Niderlandy w Mitsubishi ASX. Holendrzy stoją w korku na autostradach, bo przesiedli się na rowery
W drugiej części relacji z mojej wyprawy na dystansie 3600 km w Mitsubishi ASX pojeździmy sobie po Królestwie Niderlandów. Dowiecie się co warto tam zobaczyć i jak poruszać się po tym kraju, znanym jako „antysamochodowy” – choć w rzeczywistości wcale taki nie jest.
Przypomnę, że w poprzedniej części przejechaliśmy przez Luksemburg i Belgię, zwiedzając stolicę Luksemburga, Brukselę i Antwerpię. Ponarzekałem też na niemieckie autostrady, a teraz czas na część holenderską.
W zeszłym roku byłem dwa razy w Holandii, w tym też już dwa – i jest to nadal najładniejszy kraj Unii Europejskiej. Nie jest to jednak portal o podróżach, a motoryzacyjny, więc do Holandii pojechałem samochodem i miałem zamiar zwiedzać tamtejsze miasta, w dodatku w nich parkować. Jednym z moich pierwszych przystanków było muzeum marki DAF w Eindhoven, które... nie ma własnego parkingu. Trzeba po prostu znaleźć miejsce przy ulicy i opłacić postój w parkomacie. W Holandii jest to bardzo proste, ale nie otrzymuje się żadnego biletu potwierdzającego opłatę – wprowadza się tablice rejestracyjne i wybiera czas parkowania. Na koniec tylko czeka nas niespodzianka: system nie przyjmuje płatności telefonem, trzeba wsadzić fizyczną kartę w parkomat.
Stawki za parkowanie w Holandii są niezwykle zróżnicowane i zależą od zupełnie niczego. W Eindhoven zostawiłem auto na trzy godziny bardzo blisko centrum (przy wspomnianym muzeum DAF-a) za ok. 8 euro. W Tilburgu ten sam czas parkowania wyceniono mi na 6,60 euro, również w odległości krótkiego marszu od ścisłego centrum. Ale już w Utrechcie parkomat wyświetlił mi absurdalną wartość 20,70 euro za trzy godziny stania (nie zapłaciłem, uciekłem).
Muzeum DAF-a - zdecydowanie polecam
Muzeum DAF-a w Eindhoven nie da się pominąć, jeśli lubisz ciężarówki. Ich kolekcja jest rzeczywiście imponująca i zajmuje całą halę główną, włącznie z kilkoma instalacjami interaktywnymi. Część poświęcona autom osobowym tej marki jest o wiele mniejsza i znajduje się na antresoli. Dla rodzin z dziećmi polecam tylko połowicznie, chociaż mój przychówek był zadowolony z możliwości pokręcenia kierownicą w zabytkowym autobusie.
Nie da się też pominąć korka na autostradzie w Holandii. To wręcz obowiązkowy punkt programu. Wszystkie autostrady w Holandii są darmowe i często nawet sześciopasmowe, zwłaszcza na obwodnicach (ringach) wokół miast, ale to nic nie pomaga – gdy Holendrzy ruszają do domu z pracy, wszystko się korkuje. I my również spaliliśmy sporo czasu i paliwa między Tilburgiem a Eindhoven, osiągając zawrotną prędkość przejazdu na poziomie 25 km/h. Nie było to związane z żadnym wypadkiem, a po prostu z dużą liczbą aut wjeżdżających na autostradę z każdego wjazdu.
A jeśli już w takim korku staniecie, to wyłączcie sobie funkcję Auto Hold i system Start-Stop. Na szczęście w obu przypadkach wystarczy nacisnąć fizyczny przycisk. Ruszanie przy włączonych obu systemach jest trudnym doświadczeniem, bo auto po puszczeniu hamulca najpierw odpala z pomocą rozrusznika (jest to tzw. mała hybryda), a później trzeba mocno wcisnąć gaz, żeby Auto Hold odpuścił hamulec. Mamy więc dwa szarpnięcia po kolei: przy odpalaniu i przy zwolnieniu Auto Hold. Bardzo przydatne okazały się łopatki za kierownicą służące do ręcznej zmiany przełożeń w skrzyni EDC, a konkretnie to lewa manetka, która te przełożenia redukuje. Aby zachować jak najniższą emisję CO2, ASX zmieni bieg na jak najwyższy (czyli siódmy) gdy tylko będzie to możliwe i nie zredukuje go, nawet gdy trzeba podjechać pod dłuższe wzniesienie na autostradzie. Wystarczy wtedy kliknąć lewą łopatkę i przełożenie zostanie zredukowane, a obroty wzrosną. Nie trzeba później przełączać znowu w tryb automatyczny - po kilku sekundach wróci sam.
Nie wszystkie miasta w Holandii są ładne, niektóre są nudne
Tilburg czy Breda to typowe miasta przemysłowo-pracownicze, turyści niespecjalnie mają tu czego szukać – ale jeśli chcemy spotkać dużo Polaków pracujących w Holandii, to polecam sąsiadującą z Tilburgiem miejscowość Waalwijk. Polskie tablice rejestracyjne widać tam na każdym kroku, można też pójść do polskiego sklepu (w Tilburgu również go znajdziemy). Jeśli natomiast ktoś poszukuje świętego spokoju, to ruszając na zachód od Bredy wjeżdżamy na teren polderów, gdzie jest już naprawdę pusto, trafiają się tam tylko małe miasteczka – niektóre bardzo urocze (Zierikzee), inne mniej (Vlissingen). Więcej spotka się tam turystów rowerowych lub jadących kamperami, niż tych typowo motoryzacyjnych, więc z bazą noclegową jest tam słabo. We Vlissingen spaliśmy w pokoju nad stacją benzynową. Obawiałem się, że pylon stacji benzynowej będzie świecił mi w nocy w okno, ale na szczęście zepsuła się roleta okienna i musieliśmy siedzieć w ciemnościach.
Widziałem wiele miast niderlandzkich i chyba gdybym miał wybierać, to najładniejsza byłaby Haga, a już w szczególności sąsiadujące z nią Delft. Nie jedźcie tam samochodem, zostawcie go na dużym i darmowym parkingu De Uithof, tuż przy pętli tramwajowej. Nie zdziwcie się, gdy zobaczycie, że połowa aut tam stojących ma cudzoziemskie tablice rejestracyjne, a z tej połowy połowa ma polskie. Zakupu biletów na komunikację zbiorową najlepiej dokonać w aplikacji: dla Hagi i Delft jest to apka o nazwie HTM, dla Rotterdamu i okolic - RET. Działają one dokładnie tak samo i generują kody QR, którymi można otwierać bramki w metrze lub na stacjach kolejki miejskiej. W ten sposób da się naprawdę zwiedzić po jednym holenderskim mieście na dzień.
Dobre rady dla jeżdżących po Holandii
Jeśli nigdy nie jeździliście autem po Holandii, to po pierwsze przestrzegajcie ograniczeń prędkości - rada niby oczywista, ale holenderskie drogi są budowane tak, żeby trzymanie się ograniczenia było naturalne: w obszarze zabudowanym nie bardzo da się rozpędzić powyżej 50 km/h, jest to fizycznie niemożliwe albo bardzo trudne. Na autostradzie obowiązuje limit 100 km/h w godzinach 6-19 i 120 km/h od 19 do 6 rano, więc jadąc w dzień będziemy w najlepszym razie podróżować w kolumnie pojazdów jadącej około stówę. Nawet gdybyśmy chcieli, nie ma jak ich wyprzedzać, bo nikt na lewym pasie nie jedzie 150-170 km/h jak w Polsce.
Trzeba natomiast niesamowicie uważać na rowerzystów, ponieważ przeważnie robią co uważają – a jeszcze bardziej trzeba uważać, gdy zbliżamy się do skrzyżowania lub przejazdu rowerowego gdzie rowerzyści NIE mają pierwszeństwa. A takich jest naprawdę dużo – są miejsca, gdzie na drodze rowerowej są wymalowane trójkąty i oznacza to dla rowerzysty „tu się zatrzymaj i poczekaj aż inni przejadą”. Mając tego świadomość, możemy po prostu chcieć przejechać przez takie skrzyżowanie. Problem w tym, że na pięciu rowerzystów czterech zatrzyma się na trójkątach, a piąty po prostu przejedzie i na serio lepiej byłoby go nie trafić, bo to będzie wtedy i tak nasza wina.
Utrecht: tu nienawidzą samochodów, choć nic im nie zrobiły
Ostatnim miastem, jakie odwiedziliśmy w Holandii był Utrecht. To najbardziej zniechęcające do podróży samochodem miejsce, jakie znam. W Utrechcie prawie wszystkie ulice mają ograniczenie do 30 km/h, regularnie pojawiają się szykany zwężające drogę, rowerzyści pędzą we wszystkich kierunkach jednocześnie... Jeśli ktoś nie ma dużego doświadczenia za kierownicą (oraz nigdy nie był autem w Holandii), to gorąco odradzam jeżdżenie po Utrechcie, bo można oszaleć i zrobić coś głupiego ze zwykłej niewiedzy. Utrecht od kierowcy wymaga, żeby zawsze miał oczy dookoła głowy i był maksymalnie skupiony na jeździe. O ile rozumiem założenie, które temu towarzyszy, o tyle uważam, że chyba trochę przedobrzono, bo po prostu nie da się utrzymywać superszczególnej ostrożności przez sto procent czasu. Podobnie jak przedobrzono z ceną parkowania – jak już wspominałem, w Utrechcie może ona wynosić nawet 7,20 euro za godzinę, i to nie w ścisłym centrum. Istnieje jednak mocny powód, żeby odwiedzić Utrecht, nawet samochodem i jest to muzeum kolejnictwa - Spoorwegmuseum. Nie trzeba być fanem kolei, żeby docenić z jakim rozmachem i dbałością o szczegóły jest ono przygotowane. Spodoba się i dzieciom, i dorosłym (ci ostatni mogą spaść z krzesła na widok ceny biletu, ale warto). No i co najważniejsze, na parkingu przy muzeum można stać ile się chce za 12 euro, co jak na Utrecht jest niesłychaną okazją.
Powrót do Polski, szkoda że przez Niemcy
Pozostało wrócić do Polski – niestety znowu przez Niemcy. Byłem przygotowany, że będzie źle, ale nic nie zapowiedziało tego, że nagle jedna z głównych autostrad okazała się po prostu zamknięta. Nie że zwężona, czy coś, tylko przegrodzona barierką, a cały ruch skierowany na losową drogę lokalną. Skutek był łatwy do przewidzenia: okoliczne wsie i miasteczka totalnie się zatkały. Straciliśmy godzinę na przebijaniu się do jakiejś drogi alternatywnej. Niemcy to jest drogowy mem: wiele osób powtarza przekonanie o darmowych autobahnach bez ograniczenia prędkości, a w rzeczywistości przejeżdża się przez nie jeszcze wolniej niż przez Polskę. Naszym ostatnim przystankiem noclegowym było miasto Halle w byłym NRD, wyglądające jak połączenie warszawskiego Ursynowa z krakowską Nową Hutą. W samym centrum Halle znajduje się wielki parking, sklepy Rewe i Lidl oraz stacja benzynowa i są to zdecydowanie najbardziej warte odwiedzenia miejsca w Halle.
Ani kropelki oleju
Potem pozostało już tylko umyć ASX-a z owadów – na serio spisał się dzielnie i udowodnił swoją przydatność jako wszechstronne auto rodzinne. Zużycie paliwa z całej wycieczki wyniosło 6,9 l/100 km, a silnik nie spalił ani kropli oleju – o dziwo posiada on tradycyjny bagnet olejowy, sprawdziłem więc poziom przed wyjazdem i po powrocie, żadnej różnicy nie stwierdziłem (przy zimnym silniku). Gdybym miał coś ulepszyć, to kamerę cofania i ładowarkę bezprzewodową do telefonu oraz trochę łagodniej zestroiłbym skrzynię biegów, żeby nie wrzucała tak brutalnie najwyższego biegu, gdy to tylko możliwe. Aby uniknąć tego efektu, całą drogę wracałem w trybie Sport (nie wpłynęło to na spalanie). Jechałem również z wyłączonym systemem utrzymania pasa ruchu, uznając że powoduje on spadek koncentracji na autostradzie, kiedy przez wiele kilometrów musimy tylko trzymać rękę na kierownicy, a aktywny tempomat i system korekcji toru jazdy zrobią wszystko za nas. Jednak przejechanie 3600 km, nawet nowym autem po zamożnej Europie zachodniej, to nie jest taka bezwysiłkowa wycieczka. Najlepszą radą jaką mam – poza tym, że jednak nowym autem jedzie się lepiej niż starym – to zaplanowanie sobie wszystkiego co do dnia z odległościami jakie macie do przejechania i żeby te odległości nie przekraczały 1000 km na dzień.