REKLAMA

Przejechałem 3600 km w Mitsubishi ASX i odwiedziłem 10 miast. Megatest użyteczności miejskiej i autostradowej

Wskutek nieprzewidzianych komplikacji zostałem bez żadnego nowoczesnego samochodu do jazdy na co dzień. Doskonale daję sobie bez tego radę, ale nie bardzo miałem czym pojechać na zaplanowane wakacje. Na szczęście udało się wypożyczyć Mitsubishi ASX na bardzo długą wycieczkę. Jak sobie poradziło?

Przejechałem 3600 km w Mitsubishi ASX i odwiedziłem 10 miast. Megatest użyteczności miejskiej i autostradowej
REKLAMA

Na początek zastrzeżenie: to nie jest materiał promocyjny, samochód otrzymałem do dyspozycji bezpłatnie, ale koszt jego eksploatacji był po mojej stronie. Było to Mitsubishi ASX, czyli w rzeczywistości Renault Captur drugiej generacji sprzedawane pod japońskim logo, w wersji 1.3 mild hybrid ze skrzynią dwusprzęgłową EDC. Można zatem przyjąć, że wszystko co napiszę w tym wpisie o Mitsubishi ASX, można też odnosić do Renault Captur.

REKLAMA

Trafiła do mnie wersja Instyle, czyli wyposażona w cyfrowy wyświetlacz zamiast wskaźników tradycyjnych, wbudowaną nawigację (którą intensywnie testowałem) i skórzaną tapicerkę z elektrycznie regulowanym fotelem kierowcy. W cenniku na rok 2024 taki pojazd w wersji 1.3 z automatem kosztuje 143 990 zł. Ciekawostka: Mitsubishi ASX po liftingu w wersji Instyle jest tańsze.

Początek podróży: 19 786 km

Zaplanowałem trasę o długości ok. 3500 km do pokonania w dziewięć dni

Postanowiłem zabrać rodzinę na wycieczkę przez kraje Beneluksu, czyli Luksemburg, Belgię i Holandię. Nie pakujemy nigdy zbyt dużo rzeczy na wyjazdy, więc ASX ze swoim 422-litrowym bagażnikiem był całkowicie wystarczający na takie wakacje. Zresztą jest to znak czasów, gdzie crossover segmentu B ma długość ponad 4,2 metra i jest jedynym samochodem rodzinnym, jakiego potrzebujesz – trudno nawet uzasadnić istnienie większych aut, chyba tylko po to żeby ludzie czuli się bogatsi. 

Po Polsce jechało mi się wspaniale – jak zawsze. Mamy od ponad 10 lat świetne nowe drogi, naprawdę gładkie i bezpieczne, o ile mowa o autostradach i ekspresówkach. Wybrałem jak zwykle drogę przez Wrocław i przejście graniczne w Zgorzelcu, ponieważ nie widzę powodu utrzymywania prywatnej firmy zarządzającej autostradą w Wielkopolsce, jeśli mam do wyboru równie dobry odcinek bezpłatny. Przy prędkości 120-140 km/h ASX zachowuje się nadzwyczaj stabilnie i pozostaje dość cichy, choć jeśli chcemy żeby spalanie nie przekraczało 7 l/100 km, to radzę również nie przekraczać 130 km/h na autostradzie. Przyspieszenie 0-100 km/h w 8,5 s nie jest zbyt przydatną wartością przy jeździe autostradowej, bardziej docenia się raczej 80-120 km/h – i osiągi ASX-a są chyba tym, co zaskoczyło mnie w tym aucie najbardziej. Po prostu wciskasz gaz i czekasz parę sekund, aż pojawi się zadana prędkość, co dzieje się zupełnie bez wysiłku. O ile nie ukrywam, że jestem fanem Toyot z napędem hybrydowym, o tyle muszę uczciwie przyznać, że one tak nie potrafią (mowa o porównywalnych wielkością samochodach). 

Korek na A4/AOW

Jedyny korek, jaki spotkałem w Polsce, był na skrzyżowaniu autostradowej obwodnicy Wrocławia z autostradą A4, czyli na węźle Wrocław-Południe. To podobno tak ma być i nie ma w tym nic dziwnego. 

Strefa Schengen jest dla zarządu

Niemile zaskoczyło mnie natomiast przejście graniczne w Zgorzelcu. Na autostradzie przed nim panuje ogromny korek, ponieważ Niemcy przywrócili kontrole na wjeździe do swojego kraju. Można jej uniknąć przejeżdżając przez samo miasto Zgorzelec, gdzie również jest wielki korek do przejścia granicznego. Wygląda na to, że bycie w strefie Schengen jest dla zarządu, a dla nas, Areczków Europy, jest PASSKONTROLLE ze strony niemieckiej straży granicznej. 

Korek w Zgorzelcu

Pierwszego dnia miałem zamiar dojechać do Frankfurtu nad Menem, a mapy Google wspólnie z nawigacją wbudowaną w ASX-a zgodnie podawały średnią nawet na poziomie 120 km/h. Można od razu uznać, że jest to zupełnie nierealna wartość podczas jazdy po niemieckich autostradach. Ciągnące się kilometrami roboty drogowe gdzie nic poza ograniczeniem do 80 km/h się nie dzieje, korki, zwężenia i inne utrudnienia typu koszenie traw sprawiają, że do Frankfurtu z Warszawy jechałem 13 godzin, a średnia z jazdy po Niemczech nie przekraczała 92 km/h. I to nawet mimo tego, że kilka razy rozpędziłem ASX-a do 170 km/h, zupełnie legalnie, i pozostawał on nadal stabilny przy tej prędkości. Chociaż białe kreski ze wskaźnika poziomu paliwa znikały wtedy jakby je ktoś wciągał nosem. 

Trudno nazwać Frankfurt nad Menem przesadnie zachwycającym miastem, więc po krótkim przystanku ruszyliśmy dalej w stronę Luksemburga. Dojazd z Frankfurtu do granicy księstwa Luksemburg przez Niemcy był jeszcze gorszy niż jazda autostradami poprzedniego dnia, ponieważ nieustająco trzeba było pilnować zjazdów, co kilka kilometrów musiałem przenosić się raz z autostrady na drogę lokalną, potem na kilka kilometrów na ekspresówkę, znów 20 km przez wsie i tak w kółko, więc o ile prędkość przejazdu była beznadziejna, o tyle przynajmniej zużycie paliwa spadło do ok. 6,6 l/100 km. Jest to realna wartość przy spokojnej jeździe pozamiejskiej i nie bardzo potrafię wyobrazić sobie te 5,9 l/100 km obiecywane przez producenta – a może po prostu auto więcej paliło z czterema osobami na pokładzie i obciążonym bagażnikiem. Chociaż przy mocy 158 KM nie powinno to robić aż takiej różnicy.

Niemiecka autostrada, 80 km/h przez 21 km

Do Luksemburga zupełnie nie warto wjeżdżać samochodem

Najlepiej zostawić go na granicy, np. w miasteczku Wasserbillig, znanym z alei stacji benzynowych. Na serio, przy głównej ulicy znajduje się tam co najmniej 10 stacji paliw, a to wszystko dlatego, że Luksemburg ma najtańsze paliwo w okolicy i kierowcy z Niemiec ustawiają się w kolejkach, żeby zaoszczędzić niebagatelne 20 centów (86 groszy) na litrze. Oczywiście sam skorzystałem z tej lokalnej atrakcji, a po dolaniu do pełna ASX pokazał mi zasięg na poziomie 700 km. Później stwierdziłem, że to dość optymistyczna wartość i w rzeczywistości tankowanie wypada mniej więcej co 550 km. 

Nalewam

A dlaczego nie warto jechać samochodem do Luksemburga? Ponieważ komunikacja publiczna w tym kraju jest darmowa. Parkujemy samochód w Wasserbilig i idziemy na dworzec kolejowy, a po 20-25 minutach jazdy pociągiem wysiadamy na dworcu głównym w mieście Luksemburg. Jest ono zadbane, czyste i zamożne, ale nieprzesadnie ciekawe, z wyjątkiem jedynie szokującej różnicy poziomów między położoną na górze starówką a dolną częścią, zwaną Grund. Ze starówki na dół zjeżdża się przezroczystą windą kilkanaście pięter w dół. Następnie spacerkiem przez Grund i wsiada się w... kolejkę szynową jak na Gubałówkę, która zawozi nas na górę do nowoczesnej części miasta. Jest nawet pojedyncza linia tramwajowa objeżdżająca miasto, również zupełnie za darmo. Chociaż z przekonania jestem samochodziarzem, to jednak ta koncepcja skłoniła mnie, żeby autem trzymać się od Luksemburga z daleka.

Darmowy pociąg do Luksemburga
Grund widziany z góry

Zresztą w całym Beneluksie korzystałem z parkingów Park & Ride

Podobno to takie antysamochodowe kraje, a jednak pod każdym miastem, które planowałem odwiedzić, znajdowałem bez problemu duży i darmowy parking P+R oddalony o kilka kroków od stacji szybkiej kolejki czy tramwaju. W przypadku Brukseli można zostawić auto na 11 godzin za darmo na stacji Zaventem (po północnej stronie torów), gdzie jest spory parking – trzeba tylko wyrysować sobie tarczę parkingową z czasem przyjazdu. Instytucja tarczy parkingowej, czyli papierowej okładki z wsadzoną okrągłą tarczą, którą nastawiamy na czas, w którym rozpoczęliśmy parkowanie, funkcjonuje we wszystkich krajach Beneluksu. Jako cudzoziemiec takiego gadżetu nie miałem, ale rysowałem flamastrem na kartce i w żadnym przypadku nie miałem problemów. ASX-em, choć to kompaktowe auto, wolałem nie pchać się w zbyt gęsty ruch miejski. Przy okazji muszę zganić w nim kamerę cofania: po kilku latach, gdy producenci stosowali naprawdę znakomite kamery, postanowili ograniczyć koszty i obecnie kamery cofania prezentują obraz gorszy niż z telefonu komórkowego z 2008 r. 

Tarcza parkingowa mojej produkcji.

Nie polecam też Brukseli. To brzydkie i tłoczne miasto, w którym nie ma za wiele do obejrzenia

Legendarne Atomium jest nudne, w środku prawie nic nie ma. Już lepszy jest park miniatur położony parę kroków od Atomium. W centrum poza Grand Place też nie bardzo jest co oglądać. Osławione rzeźby Manneken Pis i Jeanneke Pis są śmiesznie małe i otoczone tłumem turystów. Bilety na komunikację zbiorową kosztują krocie, a w dodatku jeśli już wsiądziemy do tramwaju i chcemy kupić sobie bilet w automacie, to spotykamy się z nietypową sytuacją: jedyne co możemy zrobić to przytknąć telefon do terminala i płatność za bilet zostanie pobrana automatycznie, ale nie dostaniemy żadnego dowodu, że go kupiliśmy. Podobno w takiej sytuacji trzeba pokazać wyciąg z konta, ale potwierdzenie transakcji za zakup biletu w tramwaju o godzinie 9.00 rano przyszło mi o 2.00 w nocy następnego dnia. Ciekawe, czy kontroler by tyle poczekał. 

Atomium
Widok na Brukselę z wnętrza Atomium

Belgowie mają oświetlone autostrady, więc w nocy jedzie się znakomicie

Ja jednak ogólnie unikałem jazdy po zmroku, więc mimo przejechania 3600 km w ASX-ie, nie potrafię ocenić skuteczności jego świateł. Warto jednak zauważyć, że lampy przednie Bi-LED są w standardzie od podstawowej wersji. 

Parkuję w Zaventem

Jeśii już chcecie zobaczyć coś ładnego w Belgii, to pojedźcie do Antwerpii. Tam jest naprawdę przyjemnie i o wiele spokojniej niż w Brukseli. Tu jednak trzeba koniecznie pamiętać o zarejestrowaniu samochodu w LEZ, czyli strefie niskiej emisji. Dotyczy to wyłącznie cudzoziemców, i chociaż już belgijski rzecznik praw obywatelskich twierdził, że to dyskryminacja, ale nic to nie pomogło. Nadal musicie zapowiedzieć swoją wizytę w Antwerpii rejestrując się na stronie slimnaarantwerpen.be, włącznie ze skanem dowodu rejestracyjnego. System poinformuje was, do kiedy udzielono pozwolenia. Oczywiście wystąpiłem o możliwość wjazdu i dowiedziałem się, że samochód wyprodukowany w roku 2023 dostał dopuszczenie do roku 2035. Czyli jeśli kupiliście sobie nowe auto w zeszłym roku, żeby mieć świeży wóz, to możecie z niego korzystać w Antwerpii tylko przez 12 lat. Oto prawdziwa ekologia. Inna rzecz, że lokalni kierowcy niespecjalnie się tym przejmują i widziałem liczne gruchoty sunące przez antwerpskie ulice, najczęściej prowadzone przez osoby o wyraźnym pochodzeniu cudzoziemskim. Po Antwerpii najlepiej jeździ się tramwajem, a auto można zostawić na wielkim, darmowym parkingu P+R Schoonselhof, tuż koło linii tramwajowej. 

Coś ładnego w Belgii

To był pierwszy odcinek z mojej wycieczki do Beneluksu w Mitsubishi ASX. Następny już jutro. 

REKLAMA
Coś dziwnego w Antwerpii
Dworzec główny w Antwerpii urywa rękę i nogę.
REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA